Nauczyliśmy się przebaczać
- Dom, w którym dziś mieszkamy, kupiła mojemu mężowi jego mama. Wtedy mieszkało w nim bardzo wielu lokatorów. 23 lata temu pobraliśmy się i wprowadziliśmy się do niego, do piwnicy, gdzie mieściło się mieszkanie poprzedniego właściciela - mówi Anna Kobiałka z Krakowa.
- W jednym z mieszkań naszego domu była melina. I kiedy wszyscy lokatorzy odeszli (większość po prostu poumierała), melina wciąż trwała. Ludzie, którzy ją prowadzili za nic w świecie nie chcieli się wyprowadzić. Ciągle zakładali nam sprawy sądowe. Oskarżali nas np. o to, że nie dbamy o dom. Byliśmy bezradni. Spędzone z nimi lata były szkołą życia dla całej naszej rodziny - dodaje.
- Nasi lokatorzy wyśmiewali nas i wyzywali, oczerniali i pisali anonimy do teściowej. Najważniejszymi powodami ich szykan były: po pierwsze - nasze dzieci, których z roku na rok przybywało, a po drugie - nasz związek z Kościołem. A naprawdę działy się tu straszne rzeczy. Nieraz bałam się o życie swoje i swoich najbliższych. Kiedy się baliśmy, oni mówili, że pozostaną u nas do grobowej deski.
Przez cały ten trudny czas modliliśmy się; prosiliśmy Boga, żeby coś zrobił, bo my byliśmy bezradni. Podtrzymywał nas na duchu nasz spowiednik i ojciec duchowy. "Bóg jest po waszej stronie. Sprawiedliwość Boża musi zwyciężyć" - mówił. Klękaliśmy zatem przed Matką Bożą Płaszowską i błagaliśmy o pomoc - relacjonuje kobieta.
- Ojca Dehona znałam jako surowego prawnika. Nadszedł jednak moment, że zaczęłam czytać coraz więcej tekstów na jego temat i czym więcej go poznawałam, tym stawał mi się bliższy. Nagle odkryłam, że kocham go jak kogoś bliskiego. Znalazłam wtedy obrazek z ojcem Dehonem. Oprawiliśmy go i powiesiliśmy w salonie. Pewnego dnia rozpoczęliśmy całą rodziną nowennę do ojca Dehona, żeby spełniła się za jego wstawiennictwem wola Boża, i żeby - jeśli to możliwe - wyzwolił nas od naszych uciążliwych sąsiadów. I choć nic wcześniej na to nie wskazywało, już następnego dnia nasi sąsiedzi zaczęli się wyprowadzać. W dniu zakończenia nowenny zostawili otwarte drzwi od swojego mieszkania i... odeszli - opowiada Anna Kobiałka.
- Kiedy się wreszcie wyprowadzili, dziękowaliśmy Bogu za to, że z nimi mieszkaliśmy. Dzięki nim nauczyliśmy się wybaczać, modliliśmy się wspólnie o ich nawrócenie, o to, byśmy umieli wybaczyć im wszystkie obelgi, wyzwiska i oszczerstwa. Dzieci dorastały przy nich, a ja z mężem wciąż im mówiłam, żeby im przebaczały. I one tak robiły - zwierza się kobieta.
I dopowiada: wiemy, że to ojciec Dehon nam pomógł. Kiedy weszliśmy do ich mieszkania, znaleźliśmy w nim obrazek Serca Pana Jezusa z pieczątką, na której był ojciec Dehon. Dowiedzieliśmy się także, że sąsiedzi opowiadają teraz innym, że nie wiedzą właściwie, dlaczego się wyprowadzili i że bardzo tego żałują.
- Chcę jeszcze powiedzieć, że te lata były dla nas ogromnie trudne, ale ten krzyż dał nam Pan. Pewnie bez tego nie wiedzielibyśmy, co znaczy przebaczać, nie umielibyśmy być prawdziwymi chrześcijanami. Pan Bóg dał nam ten krzyż, ale wiedział, że my go uniesiemy. Postanowiliśmy co rok, w rocznicę wyprowadzki naszych sąsiadów, dawać na Mszę św. w intencji ich nawrócenia. Nieraz kiedy ja czy mąż w modlitwie zapomnimy o naszych sąsiadach, dzieci nam przypominają i razem się modlimy - podsumowuje Anna Kobiałka.
Małgorzata Pabis, hb
http://www.cudaboze.pl/2005/rozdzial.php?numer=5&rozdzial=13