6/ Wezwanie do miłości: 4. Od ciemnicy do biczowania

„Przypatrz Mi się w ciemnym więzieniu, gdzie spę­dziłem większą część nocy. Tu właśnie żołnierze, sło­wami i czynami zaczęli Mnie lżyć, drwić ze Mnie, znie­ważać Mnie, uderzać Mnie po głowie i po całym ciele...
Aż wreszcie wyczerpani, zostawili Mnie samego, związawszy w tym ciemnym i wilgotnym miejscu. Do siedzenia dali Mi kamień, z którego szedł chłód przeni­kający moje zbolałe ciało.
Porównajmy tę ciemnicę z tabernakulum..., a zwłasz­cza z sercami tych, którzy Mnie przyjmują:
W ciemnicy spędziłem tylko część nocy, a w taberna­kulum ileż dni i nocy?
W ciemnicy byłem lżony i dręczony przez wrogich Mi żołnierzy. W tabernakulum... ile razy doznaję tego od dusz, które Mnie nazywają swoim Ojcem..., ale jak mało okazują się wobec Mnie jako me dzieci!
W ciemnicy cierpiałem chłód i bezsenność, głód i pragnienie, ból i wstyd, samotność i opuszczenie! I wi­działem w ciągu wieków tyle tabernakulum, w których Mi zabraknie schronienia miłości... Tyle serc lodowa­tych, które będą dla mojego ciała, poranionego i zzięb­niętego, jak więzienne kamienie...!
Ileż dni będę musiał czekać, aby ta czy inna dusza przyszła do Mnie odwiedzić ukrytego w tabernakulum i przyjąć Mnie do swego serca!
Przez ile nocy będę pragnął jej przyjścia...! A ona da się pochłonąć swym zajęciom..., opanować niedbal­stwu..., albo przejąć się zbytnio obawą o swe zdrowie... i nie przyjdzie!
Duszo ukochana, oczekiwałem cię, by ugasić swe pragnienie i pocieszyć się w smutku, a ty nie przy­szłaś!
Ileż razy znowu będę odczuwał głód dusz..., ich wier­ności..., ich ofiarności... Czy będą one umiały zaspokoić ten przejmujący głód przez małe zwycięstwo nad sobą, przez drobne umartwienie...? Czy potrafią Mi ulżyć w smutku przez swą czułość i współczucie...? A gdy przyjdzie chwila bolesna dla natury..., kiedy będą musiały znieść cierpienie..., zapomnienie..., wzgardę..., przeciwności..., zmartwienia duchowe czy rodzinne..., czy potrafią wtedy powiedzieć Mi z głębi duszy: «Niechaj to będzie dla złagodzenia Twego smutku, dla do trzymania Ci towarzystwa w samotności...!» Ach, gdy­by one umiały tak jednoczyć się ze Mną, jakże spokojnie zwyciężałyby wszystkie przeciwności... Jakże wzmoc­niona wychodziłaby wtedy dusza ich z tych trudności, ile pociechy i ulgi przyniosłoby to memu Sercu! W wię­zieniu ogarniało Mnie uczucie wstydu, że tyle nieprzy­zwoitych słów miotano przeciwko Mnie..., a ta boleść wzrastała jeszcze na myśl, że podobne słowa padną kie­dyś z ust bardzo umiłowanych...! A gdy ręce skalane okładały moje ciało razami i policzkami, wtedy widzia­łem uderzenia i policzki dusz, które Mnie przyjmować miały bez uczucia delikatności, godząc we Mnie jak strzałami, swymi grzechami dobrowolnymi i nałogowy­mi...!


Wezwanie do miłości cz. 7: http://wezwanie.blogspot.com/2011/06/wezwanie-do-miosci-5-od-cierniem.html
Wreszcie, gdy w ciemnicy popychali Mnie i związa­nego oraz bezsilnego przewrócili na ziemię..., ujrzałem wtedy tyle dusz, które kiedyś miały wyżej cenić ode Mnie swoje własne zadowolenie, które miały wiązać Mnie przez swoje niewdzięczności, które Mnie odpy­chać miały i odnawiać mój bolesny upadek, przedłuża­jąc moją samotność.
Dusze wybrane, zbliżcie się do swego Oblubieńca w ciemnicy; oglądajcie Go w czasie tej bolesnej nocy... i pomyślcie, że ta boleść przedłuża się w tylu opuszczo­nych tabernakulach i w oziębłości tylu dusz!
Czy chcecie dać Mi dowód swej miłości...? A więc dajcie Mi swoje serca, abym z nich mógł uczynić swoje więzienie...
Przywiążcie Mnie do siebie łańcuchem swej miło­ści...
Okryjcie Mnie swą delikatnością...
Zaspokójcie mój głód swoją wspaniałomyślnością...
Napójcie Mnie swoim zapałem...
Pocieszajcie Mnie w smutku przez swą wierną obe­cność...
Usuńcie mój bolesny wstyd przez swoją czystość i prawość intencji...!
Jeśli chcecie, bym w was odpoczął, przygotujcie Mi posłanie z aktów umartwienia... Opanujcie swoją wyo­braźnię i uciszcie zgiełk namiętności... Wtedy w ciszy waszej duszy zasnę spokojnie. A wy usłyszycie mój głos, mówiący wam ze słodyczą: «Oblubienico moja! Dla Mnie jesteś dzisiaj miejscem wypoczynku. Ja stanę się nim dla ciebie przez wieczność całą... W więzieniu swego serca strzegłaś Mnie z taką czujnością i miłością, że nagroda moja nie będzie miała granic... i nigdy nie pożałujesz tego, co w ciągu swego życia poświęcisz dla Mnie...».
Po dłuższej części nocy, spędzonej w więzieniu wil­gotnym, ciemnym i brudnym..., po zniewagach i katuszach zadawanych Mi przez żołnierzy..., po obelgach i szyderstwach służby, wyczekującej co się ze Mną sta­nie..., kiedy już ciało moje było wyczerpane cierpienia­mi..., to słuchaj, Józefo, jakie pragnienia paliły moje Serce: Oto spala Mnie miłość. A myśl, że tyle dusz po­ciągnę później w moje ślady, wzmagała we Mnie chęć nowego cierpienia.
Widziałem je, wierne naśladowczynie mego Serca, jak uczą się od Niego nie tylko cichości, cierpliwości, spokojnego przyjmowania cierpień i wzgardy, ale nawet miłości wobec swoich prześladowców.
Widziałem je, jak z miłości dla Mnie posuną się aż do poświęcenia się za nich, tak jak Ja poświęciłem się za zbawienie tych, którzy w okrutny sposób się ze Mną obeszli... Widziałem, jak wsparte moją łaską, odpowie­dzą na Boże wezwanie, wchodząc na drogę życia dosko­nałego, jak zamkną się w samotności, jak same skrępują się więzami miłości, jak wyrzekną się wszystkiego, co godziwie umiłowały i jak mężnie znosić będą bunt swej własnej natury, jak pozwolą się sądzić, zniesławiać, gar­dzić sobą i uważać swe życie za szaleństwo... i jak mimo tego wszystkiego serce ich pozostanie w poufałym zjed­noczeniu ze swym Panem i Bogiem...
Podobnie i Mnie trawiło pragnienie spełnienia Woli Ojca, mimo doznawanych zniewag i bezecnych katuszy. A Serce moje ściśle z Nim zjednoczone w czasie tych godzin samotności i cierpienia, ofiarowało się na przy­wróceniu Mu chwały.
Tak i wy, dusze zakonne, przebywające w więzieniu, wybranym z miłości, w oczach ludzi nieraz uchodzący za niepotrzebnych a nawet szkodliwych, nie lękajcie się; w tej samotności i w tych bolesnych godzinach pozwól­cie, że świat przeciwko wam powstanie... Niech wasze serce zjednoczy się z Bogiem, jedynym przedmiotem waszej miłości i przywracajcie Mu chwałę znieważaną tyloma grzechami!
O świcie następnego dnia Kajfasz rozkazał zaprowa­dzić Mnie do Piłata, aby ten wydał na Mnie wyrok śmierci!
Piłat badał Mnie dokładnie w nadziei, że wyszu­ka słuszny motyw do skazania Mnie. Kiedy jednak nic takiego nie znalazł, uczuł wyrzuty sumienia na myśl o niesprawiedliwości, którą by popełnił. Dlatego też chcąc się Mnie pozbyć, rozkazał odesłać Mnie do Hero­da.
Piłat należy do tego rodzaju dusz, które wybierając między poruszeniami łaski a swymi namiętnościami, dają się owładnąć względem ludzkim i zbytniej miłości własnej. Kiedy zaś staną wobec pokusy lub niebezpiecz­nej okazji zaślepiają się same i powoli przez fałszywe rozumowanie, nabierają przeświadczenia, że nie ma po­wodu lękać się zła, ani żadnego niebezpieczeństwa..., że są na tyle mądre, iż same mogą osądzać sprawy i nie potrzebują niczyjej rady... Boją się w oczach świata na­razić na śmieszność... Brak im energii, aby się zwycię­żyć i odrzucając łaskę wpadają z jednej okazji w drugą, aż śladem Piłata dochodzą do aktu wydania Mnie Hero­dowi!
U duszy zakonnej nie chodzi tutaj o okazję do grzechu ciężkiego. Ale, aby się oprzeć pokusie, trzeba by przyjąć upokorzenie, znieść przeciwności... Zamiast pójść za poruszeniem woli i odkryć lojalnie swą pokusę, dusza taka zadowala się własnym osądem i wmawia w siebie, że nie ma żadnego powodu, by porzucić swoje niebez­pieczeństwa grzechu, lub odmówić sobie tej przyjemno­ści. I tak popadnie ona wkrótce w gorsze nieszczęście... Jak Piłat zaślepi siebie i nie zdobędzie się już na odwagę, by postępować prostolinijnie i prędzej czy później wyda Mnie Herodowi!
Na wszystkie pytania Piłata nic nie odpowiadałem, skoro jednak zapytał Mnie: «Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?», wtedy z powagą i z pełnym poczuciem mo­jej odpowiedzialności odrzekłem: «Tyś powiedział, Ja jestem królem! Ale królestwo moje nie jest z tego świa­ta!».
W ten sposób każdy stanowczo i wspaniałomyślnie powinien odpowiedzieć, kiedy nadarza się mu sposob­ność przezwyciężenia względów ludzkich, przyjęcia cierpienia lub upokorzenia, których, inaczej postępując, łatwo mógłby uniknąć: «Nie, królestwo moje nie jest z tego świata!» Dlatego nie szukam względów u ludzi. Zdążam do mojej prawdziwej ojczyzny, gdzie czeka mnie nagroda i szczęście. Tu na ziemi spełniam wiernie swój obowiązek i nie dbam o opinię świata. Nie cofnę się nawet, tłumiąc krzyż natury. Jeśli sama tego dokonać nie będę mogła, poszukam pomocy i rady; wiem bo­wiem, jak miłość własna i namiętność zaślepia często duszę, aby poprowadzić ją na złe drogi!
Piłat więc powodowany względami ludzkimi i lęka­jąc się odpowiedzialności, rozkazał zaprowadzić Mnie do Heroda. Był to człowiek przewrotny, dążący jedynie do zaspokojenia swych niepohamowanych namiętności. Ucieszył się, że Mnie powołano przed jego sąd, myśląc, że ubawi się moimi słowami, czy też cudami...
Pomyślcie, dusze ukochane, jaką odrazę musiałem przeżywać na widok tego zepsutego człowieka, którego pytania, gesty i ruchy wywoływały we Mnie zawstydze­nie.
Dusze czyste i dziewicze, otoczcie swego Oblubień­ca...! Słuchajcie fałszywych świadków, którzy przeciw­ko Mnie powstają... Patrzcie na ten tłum nienasycony, żądny gorszących widowisk, na którego pośmiewisko zostałem wystawiony!
Herod oczekuje odpowiedzi na swoje szydercze pyta­nia, aby Mnie usprawiedliwić i obronić. Ale usta moje są zamknięte. Trwam przed nim w najgłębszym milcze­niu: To milczenie jest dowodem mojej suwerennej godności. Jego bezwstydne wyrazy nie zasługują na to, aby skrzyżować się mogły z moimi przeczystymi słowa­mi.
Przez cały ten czas Serce moje pozostawało w ser­decznej łączności z Ojcem moim Niebieskim. Trawiło Mnie wtedy pragnienie, by za dusze, które tak miłuję, wydać swoją ostatnią kroplę Krwi. Rozpłomieniała Mnie miłość na myśl o tych wszystkich duszach, które kiedyś pójdą za Mną, porwane moim przykładem i mo­im poświęceniem!
W czasie tego okropnego przesłuchania wypełniony byłem nie tylko wewnętrzną radością, ale wyrywałem się wprost na krzyżową mękę. Po najhaniebniejszych zniewagach, zniesionych w głębokim milczeniu, znio­słem obchodzenie się ze Mną, jako szaleńcem! Przyodzianego, na znak szyderstwa, w białą szatę, odprowa­dzono Mnie wśród krzyków pospólstwa do Piłata.
Popatrz, do jakiego stopnia jest przerażony i zmiesza­ny ten człowiek! Nie wie, co ze Mną uczynić, więc pró­buje ułagodzić lud, który żąda mej śmierci, i rozkazuje Mnie ubiczować.
Tak postępuje dusza, której brak męstwa i wspaniało­myślności do stanowczego zerwania z wymaganiami świata i słabościami natury lub namiętności. Zamiast stawić czoło pokusie i, jak jej sumienie radzi, wyciąć aż do korzenia to, co napewno nie pochodzi od dobrego ducha, ona zaspokaja małe kaprysy, to znowu pozwala sobie na małe zadowolenie. Skoro zdobędzie się na zwy­cięstwo na jednym punkcie, kapituluje na drugim, który wymagałby większego wysiłku... Skoro umartwia się w pewnych wypadkach, to ustępuje za to w wielu innych, w których musiałaby się pozbawić wielu drobnych rze­czy stanowiących pożywkę dla zmysłowości i nęcących naturę, gdyby chciała zostać wierną łasce i posłuszną swej regule.
Ulegając częściowo swym zachciankom, częściowo znów zadowalając pragnienia swej namiętności, tłumi w ten sposób wyrzuty swego sumienia. Może tu na przy­kład chodzić o rozgłaszanie błędów, które według swe­go mniemania odkryła w bliźnim. Pragnienie to nie po­chodzi ani z miłości braterskiej, ani z troski o dobro bli­źniego, ale z ukrytej namiętności i tajemnego odruchu zazdrości. Łaska i sumienie biją wtedy na alarm i ostrze­gają ją przed intencjami, które nią kierują i przed krzyw­dą, którą chce drugim wyrządzić. Niewątpliwie w pierwszej chwili powstaje w tej duszy walka, ale namięt­ność, której nie umartwiła, pozbawiają wkrótce światła i siły dla odrzucenia tego szatańskiego zamiaru. Szuka wtedy sposobu, aby pokryć milczeniem jedynie część tego, co wie, a nie wszystko! I sama przed sobą w ten sposób się tłumaczy: «Przecież ludzie muszą o tym wie­dzieć..., zresztą mało co powiem...» itd.
W ten sposób rzucasz Mnie, jak Piłat, na ubiczowanie! Wkrótce namiętność zmusi cię, aby dokończyć dzieła... Nie myśl, że taki sposób zaspokoi jej pragnie­nie...! Dziś zrobiła taki krok, a jutro posunie się dalej...! Skoro ustąpiłaś w małej okazji, to tym bardziej ustąpisz wobec pokusy silniejszej...!
A teraz, dusze tak bardzo umiłowane przez moje Ser­ce, przypatrzcie się, z jaką uległością baranka pozwalam się prowadzić na straszną mękę biczowania...!
Na ciele moim zsiniałym i wyczerpanym ze zmęcze­nia, kaci wyładowują swoją dzikość przy pomocy rózg i biczów... Wszystkie moje kości wstrząsa straszliwy ból... Rozrywają me niezliczone rany... Wyrywane ró­zgami kawałki mego Boskiego Ciała padają dookoła. Ze wszystkich mych członków tryska krew i wkrótce do­prowadzają Mnie do tak straszliwego stanu, że nie widać już we Mnie podobieństwa człowieka...!
Ach, czy patrząc na Mnie, znajdującego się w morzu cierpienia, serce wasze nie wstrząśnie się ze współczu­cia...? Nie od katów spodziewać się mogę pociechy, ale od was, o dusze, które na to wybrałem, byście Mi ulżyły w boleści...!
Oglądajcie moje rany i powiedzcie, czy ktoś inny wy­cierpiał tyle, aby dowieść wam swej miłości...!
...Nie lękaj się - mówi Jezus zwracając się bezpośre­dnio do siostry Józefy - twoje cierpienie nigdy nie do­równa mojemu..., a na wszystko, czego od ciebie zażą­dam, będziesz miała pomoc łaski...".
Dalej siostra Józefa opisuje wygląd Zbawiciela, któ­rego widziała w stanie tej strasznej męki:
„Pan Jezus był w stanie, w jakim Go pozostawiono po biczowaniu; widok ten napełnił mnie takim współczu­ciem, że zdaje mi się, iż będę miała odwagę wycierpieć cokolwiek by nie było, aż do końca życia... Żaden ból, nawet z daleka, nie jest podobny do Jego boleści... Naj­większe wrażenie zrobiły na mnie Jego oczy, które są zwykle tak piękne i których spojrzenie tak przemawia do duszy...! Dziś były zamknięte, opuchnięte i zakrwawio­ne, zwłaszcza prawe oko. Włosy, zlepione krwią, opada­ły na Jego twarz, oczy i usta. Stał zgięty i przywiązany do czegoś, ale tylko Jego widziałam. Ręce, jedna do dru­giej przywiązane, przymocowane w pasie, były pokryte krwią; Ciało Jego było zorane ranami i pełne ciemnych plam. Żyły rąk były nabrzmiałe i prawie czarne. U lewe­go ramienia zwisał strzęp ciała, bliski oderwania, to sa­mo widać było w wielu innych miejscach. Ubranie czer­wone od krwi, leżało u stóp. Sznur mocno zaciśnięty, przytrzymwał w pasie kawałek płótna, którego kolor trudno było określić, tak było ono zakrwawione...!
Nie mogę dobrze powiedzieć, w jakim stanie Go wi­działam..., ponieważ nie umiem tego wyrazić!"