5/ Wezwanie do miłości: 3. Getsemani

Zapraszając siostrę Józefę do przeżyć, jakie były udziałem Chrystusa Pana w Getsemani. Jezus mówi:
...Pójdźmy do Getsemani. a dusza twoja niech się na­pełni uczuciami smutku i goryczy, którymi była wypeł­niona dusza moja.
Najpierw nauczałem tłumy, uzdrawiałem chorych, wracałem wzrok ociemniałym, a życie zmarłym: ży­łem 3 lata wśród swoich apostołów, aby ukształtować ich i przekazać im swoją naukę. Potem, umywając im nogi i stając się ich pożywieniem, swoim przykładem nauczyłem ich, jak mają się miłować, wzajemnie się znosić i dawać sobie dowody miłości.
Nadeszfa godzina, w której Syn Boży. slawszy się człowiekiem, jako Odkupiciel rodzaju ludzkiego, miał wylać swą krew i oddać swe życie za świat.
Wtedy to zaczęłam od modlitwy, aby się oddać woli mego Ojca.
Dusze moje umiłowane! Uczcie się od swego wzoru, że najkonieczniejszą rzeczą, mimo wszelkich buntów natury, jest poddać się i najwyższym aktem woli wydać się z pokorą na spełnienie woli Bożej, niezależnie od okoliczności. Uczcie się także od Niego, że modlitwa powinna poprzedzać i ożywiać każdą ważniejszą czyn­ność, w niej bowiem dusza czerpie swą siłę w ciężkich chwilach. Tu Bóg się jej udziela, daje jej rady i natchnie­nia, choćby nawet tego nie czuła.
Usunąłem się do ogrodu Getsemani. to znaczy na miejsce samotne. Niech więc dusza szuka Boga zdała od wszystkiego, w głębi siebie samej. Aby Go znaleźć, niech nakaże milczenie wszystkim odruchom natury, które tak często przeciwstawiają się łasce. Niech uciszy rozumowania miłości własnej i wrażliwość, które wciąż usiłują zagłuszyć natchnienia łaski i przeszkadzają jej w spotkaniu z Bogiem...
Zabrałem z sobą swoich trzech uczniów, aby wam ! pokazać, jak trzy władze waszej duszy mają wam towa­rzyszyć na modlitwie.
Niech pamięć przypomina wam doskonałości i do­brodziejstwa Boże: Jego moc i dobroć, Jego miłosier­dzie i miłość.
Rozum niech szuka sposobów, aby odpowiedzieć na tyle nadzwyczajnych łask, którymi Bóg was obsypu­je.
Wola zaś niech rozpala się pragnieniem, aby więcej i coraz lepiej pracować dla Niego..., dla zbawienia dusz, czy to przez działalność apostolską, czy też przez mil­czenie i modlitwę życia pokornego i ukrytego. Podda­wajcie Mu swoją wolę... Uwielbiajcie wszelkie Jego za­miary, jakie ma w stosunku do was..., a cała wasza istota niech się uniża, jak przystało stworzeniu w obecności Stworzyciela...! W ten sposób ofiarowałem się, aby do­konać dzieła Odkupienia świata. Równocześnie zaś od­czułem ciężar wszystkich katuszy męki: więc oszczer­stwa i obelgi..., chłostę i koronę cierniową..., pragnie­nie..., krzyż... Wszystko to cisnęło się przed moje oczy wraz z mnogością grzechów, zniewag i zbrodni, któ­re miały być popełnione w biegu przyszłych wieków... I nie tylko widziałem je, ale zostałem w nie przeobleczony. Przyodziany bezmiarem tej ohydy musiałem stanąć przed obliczem mego Najświętszego Ojca, aby błagać o miłosierdzie. Wtedy poczułem na sobie ciężar gniewu obrażonego Boga. Wówczas Ja, Syn Jego, ofiarowałem się jako zakładnik, aby Go przejednać i ułagodzić Jego sprawiedliwość.
Pod ciężarem tylu zbrodni moją ludzką naturę ogar­nęła taka trwoga i śmiertelne konanie, że całe moje ciało pokryło się krwawym potem. O grzesznicy, którzy Mi sprawiacie takie cierpienia...! czy ta krew przyniesie wam zbawienie i życie...? Czy nie będzie dla was przelana na próżno...? Jak wyrazić moją boleść na myśl, że ten pot, ta trwoga, konanie i ta krew... będą nadaremne dla tylu, tylu dusz...! Zbliż się do Mnie - mówi Jezus do siostry Józefy - a kiedy ujrzysz, że zalewa Mnie morze smutku, pójdź ze Mną do trzech uczniów, których pozo­stawiłem w pewnej odległości od siebie.
Wybrałem ich, aby doznać ulgi, dając im udział w mojej modlitwie i smutku. Jak wyrazić to, co doznało moje Serce, kiedy znalazłem ich pogrążonych we śnie? Jakaż przykrość dla Tego, który kocha, że musi być osa­motnionym i że nie może się zwierzyć swym bliskim...!
Ileż razy Serce moje doznaje tego samego bólu... Ileż razy szuka ulgi u swych wybranych i znajduje ich śpią­cych...
Na próżno staram się ich obudzić, skłonić do wyjścia z siebie, ze sfery osobistych zainteresowań, odwieść od czczych i próżnych rozmów... Bardzo często odpowia­dają Mi, jeśli nie słowami, to swym postępowaniem: «Nie mogę teraz..., mam dużo zajęcia..., jestem zbyt zmęczony..., potrzebuję spokoju...!»
Wtedy nalegając łagodnie, mówię do takiej duszy:
«Chodź na chwilę, chodź pomodlić się ze Mną, właśnie teraz cię potrzebuję, nie lękaj się porzucić dla Mnie tego spoczynku. Ja będę twoją nagrodą... l otrzymuję tę samą odpowiedź...!» Biedna śpiąca dusza, która nie może czu­wać ze Mną nawet jednej godziny...!
Uczcie się tu jeszcze, drogie dusze, że nie warto szu­kać ulgi w stworzeniach. Ileż razy znajdziecie u nich  ] więcej goryczy tylko dlatego, że śpią i nie odpowiadają ani na wasze oczekiwania, ani na waszą miłość...
Powróciwszy na modlitwę, upadłem znowu na twarz, uwielbiałem mego Ojca i błagałem Go o pomoc... Nie mówiłem do Niego «Mój Ojcze». Kiedy serce wasze cierpi więcej, wtedy także powinniście Boga nazywać swoim Ojcem. Błagajcie Go o pomoc, przedstawiajcie Mu swe cierpienia..., obawy..., pragnienia i przez wasze bolesne wołanie przypominajcie Mu, że jesteście Jego j dziećmi. Powiedzcie Mu, że wasze ciało jest wyczerpa­ne..., że wasze serce jest śmiertelnie ściśnięte..., że wasza dusza zdaje się doświadczać co to jest krwawy pot... Proście Go z ufnością dziecięcą i oczekujcie wszystkie­go od Tego, który jest waszym Ojcem. On sam przynie­sie wam ulgę i udzieli koniecznej siły do zniesienia zmartwień i cierpień, czy waszych osobistych, czy też dusz wam poświęconych.
Moja dusza, smutna i opuszczona, miała doznać je­szcze gorszej udręki, kiedy pod ciężarem ludzkich nie­prawości widziałem jedynie zniewagi i niewdzięczność, w zamian za tyle cierpienia i tyle miłości. Krew, która płynęła ze wszystkich porów, a która wkrótce miała try­skać ze wszystkich ran, miała być daremna dla tylu dusz..., a całe ich mnóstwo w ogóle nie miało Mnie na­wet poznać...! Miałem przelać tę krew za wszystkie du­sze. Zasługi moje miały się stać własnością każdej du­szy... O Krwi Boska! O zasługi nieskończone! Daremne jesteście dla tylu, a tylu dusz...!
Tak, za wszystkie dusze miałem wylać swoją krew i wszystkie dusze mogły były zasłużyć na moją wielką miłość... Dla iluż dusz miłość moja mogła być bardziej delikatna, bardziej czuła i gorąca... Od tych dusz wybra­nych mógłbym oczekiwać więcej pociechy i miłości, więcej wspaniałomyślności i zaparcia się siebie... Jed­nym słowem, serdeczniejszej odpowiedzi na moją do­broć... Niestety! Ujrzałem w tej chwili, jak wiele z nich odwraca się ode Mnie... Jedne z nich zamkną uszy na mój głos... Inne go wprawdzie posłyszą, ale nie pójdą za nim... Jeszcze inne odpowiedzą przez jakiś czas i nawet pewną wspaniałomyślnością na wezwanie mego Serca, ale potem zasną powoli i nadejdzie dzień, w którym po­wiedzą Mi swymi czynami: «Dosyć się napracowa­łam..., byłam wierna swym najdrobniejszym zobowią­zaniom..., opanowałam swoją naturę..., żyłam w zapar­ciu się siebie... Obecnie potrzebuję więcej swobody... Nie jestem już dzieckiem... Nie potrzebami już tylu wy­rzeczeń... i takiej czujności... Mogę zwolnić się od tego, co mnie krępuje...» itd.
Biedna duszo! Zaczynasz w ten sposób popadać w sen... Wkrótce wrócę, ale ty, śpiąc, już Mnie nie usły­szysz...! Zaofiaruję ci moją łaskę, ale ty jej już nie przyj­miesz...! Czy będziesz miała siłę, aby się kiedyś obu­dzić? Czy nie należy się raczej obawiać, że długo pozbawioną pożywienia osłabniesz i nie wyjdziesz już więcej ze swego letargu?
Dusze moje umiłowane, wiedzcie, że wielu zaskoczy­ła śmierć wśród głębokiego snu...! Gdzie i jak się obu­dzili...?
Wszystko to stało obecne przed mymi oczami, przy­tomne dla mego Serca. Co robić...? Cofnąć się...? Czy prosić Ojca, aby Mnie wyzwolił z tej udręki...? Czy przedstawić Mu bezużyteczność mojej ofiary dla tylu dusz? Nie! Poddałem się znowu Jego Przenajświętszej Woli i przyjąłem ten kielich, aby go wychylić do dna.
Uczyniłem to, abyście tym przykładem nauczyli się nie cofać przed żadnym cierpieniem. Nie myślcie, że ono jest daremne, nawet jeśli nie widzicie jego owoców: poddajcie swój sąd i pozwólcie woli Bożej działać i do­konywać się w was.
Ja nie chciałem się ani cofnąć, ani uciekać. I choć wiedziałem, że tu w tym ogrodzie pojmają Mnie moi nieprzyjaciele, pozostałem w nim... Wzmocniony przez wysłańca mego Ojca ujrzałem nagle, że zjawia się Ju­dasz, jeden z moich dwunastu apostołów, a za nim ci, którzy mieli Mnie pojmać. Szli oni z kijami, kamienia­mi, łańcuchami i sznurami, aby Mnie pochwycić i zwią­zać. Wstałem, i zbliżając się, rzekłem: «Kogo szukacie?» Wtedy Judasz położył Mi ręce na ramionach i uściskał Mnie. Ach, Judaszu, co czynisz? Co ma ozna­czać ten pocałunek?
Do iluż dusz mogę również powiedzieć: «Co czynisz? Dlaczego Mnie zdradzasz pocałunkiem?
Duszo umiłowana, przed chwilą Mnie przyjęłaś i raz po raz zapewniałaś o swej miłości... Zaledwie jednak odeszłaś, już wydajesz Mnie wrogom...! Wiesz, że na tym zebraniu, które cię tak pociąga, prowadzi się raniące Mnie rozmowy, a ty, która przyjęłaś Mnie dziś rano i która prawdopodobnie przyjmiesz Mnie jutro..., tam właśnie tracisz drogocenny blask mej łaski...!
Dlaczego prowadzisz tę sprawę, która kala ci ręce...? Powiem do innej. Czyż nie widzisz, że w sposób niego­dziwy zdobywasz ten zysk, to stanowisko, te wygo­dy...?
Przyjmujesz i obejmujesz Mnie, jak Judasz..., by za parę chwil, za parę godzin, dać mym wrogom znak, po którym Mnie poznają i pojmają! Zwrócę się także do ciebie, duszo chrześcijańska, która Mnie zdradzasz przez tę niebezpieczną przyjaźń. Nie tylko wiążesz i kamienujesz Mnie sama, ale przez ciebie zdradza Mnie również inna dusza... Dlaczego Mnie wydajesz w ten sposób...? Ty, która Mnie znasz...? i która się chełpisz nieraz ze swej pobożności i miłości... Niewątpliwie mo­głabyś osiągnąć za nią wielką zasługę, lecz czymże to jest w istocie, jeśli nie zasłoną, pokrywającą twą niegodziwość.
Przyjacielu, po coś przyszedł,..? Judaszu, pocałun­kiem zdradzasz Syna Bożego, Mistrza swego i Pana! Te­go, który cię miłuje i który gotów jest ci jeszcze przeba­czyć.. .! Ty, jeden z moich dwunastu...! Jeden z tych, któ­rzy zasiedli ze Mną przy stole i którym umyłem nogi...! Ileż razy mogę i muszę mówić w ten sposób do dusz bardzo umiłowanych przez moje Serce...!
Duszo ukochana...! Dlaczego dajesz się ponosić tej namiętności...? Dlaczego pozostawiasz jej taką swobo­dę...? Pozbyć się jej nie zawsze jest w twej mocy, ale Ja wymagam tego jedynie, byś walczyła i opierała się... Czymże jest chwilowa przyjemność...? Jeśli nie trzy­dziestu srebrnikami, za które wydał Mnie Judasz i które posłużyły na jego zgubę.
Ileż dusz sprzedało już Mnie, a ile sprzeda Mnie je­szcze za nędzną cenę przelotnej przyjemności... Ach, biedne dusze...! Kogo szukacie? Czy Mnie...? Tego Je­zusa, którego znałyście i miłowały...!
Pozwólcie Mi, że powiem wam te słowa: «Czuwajcie i módlcie się!»
Tak, pracujcie nieustannie, aby wasze wady i złe skłonności nie przeszły w stan nałogu.
Co rok, a często nawet w każdej porze roku, trzeba kosić trawę. Trzeba uprawiać ziemię, aby ją użyźnić i ciągle usuwać z niej chwasty. Podobnie i dusza powinna czuwać i niezmordowanie prostować fałszywy kierunek swoich skłonności. Nie zawsze tak bywa, że tylko grzech ciężki wiedzie na najgorsze drogi. Czasem punktem wyjścia dla największych upadków jest drobna rzecz: mała rozrywka, chwila słabości, przyzwolenie wprawdzie godziwe, ale nieumartwione, przyjemność dozwolona sama w sobie, która jednak nie przystoi... Wszystko to wzrasta i mnoży się, zaślepia powoli duszę tak, że łaska ma wpływ coraz mniejszy, a namiętność wzrasta i w końcu zwycięża.
Ach, jakże to smutne dla Serca Bożego, którego mi­łość jest nieskończona, kiedy widzi, jak tyle dusz na śle­po zbliża się do przepaści...!
Powiedziałem ci już, Józefo, jak dusze, które Mnie ciężko obrażają, wydają Mnie nieprzyjaciołom na śmierć, a raczej one same stają się mymi nieprzyjaciół­mi, posługując się swym grzechem jako bronią.
Nie chodzi tu jedynie o wielkie upadki... Są też dusze, a nawet dusze wybrane, które Mnie zdradzają przez swe codzienne upadki, przez niezwalczanie swych złych skłonności, przez swe ustępstwa na rzecz nieumartwionej natury, przez uchybienia wobec miłości..., wobec posłuszeństwa, milczenia... itd. Jeśli więc moje Serce cierpi wskutek grzechów i niewdzięczności świata, to o ileż więcej odczuwa zniewagi, pochodzące od dusz bar­dzo umiłowanych...! Jeśli pocałunek Judasza dotknął Mnie tak boleśnie to dlatego, że był on jednym z moich dwunastu i że od niego, jak od innych, oczekiwałem więcej miłości, pociechy i delikatności!
O dusze, które wybrałem jako miejsce swego wypo­czynku i ogród mej rozkoszy, od was oczekuję dużo więcej miłości, serdeczności i delikatności, niż od in­nych, które nie są tak ściśle ze Mną zjednoczone...
Wy macie być balsamem, gojącym moje rany... Ma­cie ocierać moje Oblicze skalane i zniekształcone... Ma­cie Mi pomóc w oświeceniu tylu dusz zaślepionych, któ­re w ciemnościach nocy chwytają Mnie i wiążą, aby Mnie powieść na śmierć.
Nie zostawiajcie Mnie samego. Przebudźcie się i przyjdźcie wraz ze Mną modlić się, bo oto moi nieprzy­jaciele zbliżają się...
Kiedy żołnierze zbliżyli się, aby Mnie pojmać, po­wiedziałem im: «Oto jestem». Słowo to powtarzam tak­że duszy, która zbliża się do niebezpieczeństwa i poku­sy. «Oto jestem». Tak, to jestem Ja.
Chcesz Mnie zdradzić i wydać...! Lecz zapomnijmy o tym. Chodź, jestem twym Ojcem i jeśli chcesz, masz je­szcze czas: Ja ci przebaczę... Ja zwiążę cię więzami mojej miłości, byś Mnie już nie wiązała swymi grzechami.
Przyjdź, Jam jest Ten, który cię miłuję, Ten, który wylał wszystką swoją krew za ciebie! Współczuję twej słabości i z czułością czekam, aby cię móc ująć w swoje ramiona...! Przyjdź, duszo oblubienicy mej, duszo mego kapłana! Jestem miłosierdziem nieskończonym. Nie lę­kaj się, nie będę cię karał... Nie odepchnę cię... Otworzę ci me Serce i jeszcze czulej kochać cię będę! Obmyj twe plamy w krwi moich ran. Odzyskasz swą piękność i sta­niesz się podziwem dla nieba, a Serce moje spocznie w tobie.
O, co za smutek, gdy po takim wezwaniu, dusze za­ślepione i niewdzięczne wiążą Mnie i prowadzą na śmierć!
Kiedy Judasz dał Mi zdradziecki pocałunek, wyszedł z ogrodu i zrozumiawszy ogrom swej zbrodni popadł w rozpacz.
Któż zmierzy moją boleść, jaką doznałem, kiedy uj­rzałem mego apostoła, idącego na wieczną zgubę...!
Nadeszła tymczasem godzina, kiedy dając żołnie­rzom wszelką swobodę, oddałem się im z uległością ba­ranka. Zaciągnęli Mnie oni natychmiast do domu Kajfa­sza, gdzie zostałem przyjęty z szyderstwami i obelgami i gdzie jeden z pachołków wymierzył Mi pierwszy poli­czek...!
Pierwszy policzek...! Uprzytomnij sobie to dobrze, Józefo. To cierpienie nie było boleśniejsze od biczowa­nia... Nie, bez wątpienia. Ale w tym pierwszym policzku ujrzałem pierwszy ciężki grzech dusz; trwających w sta­nie łaski aż do chwili popełnienia go... A po pierwszym tyle innych...! A może nawet doprowadzonych do tego samego nieszczęścia: do śmierci w stanie ciężkiego grzechu...!
Apostołowie moi opuścili Mnie... Jedynie Piotr, wie­dziony ciekawością, pełen trwogi, wsunął się między służbę.
Koło Mnie zaś są tylko fałszywi świadkowie, którzy mnożą swe kłamstwa, podżegając złość bezecnych sę­dziów, Ci sami, którzy okrzykami podziwu witali moje
cuda, dziś są mymi oskarżycielami. Nazywają Mnie wi­chrzycielem, fałszywym prorokiem, zarzucają Mi gwał­cenie szabatu..., a służba podniecona tymi oszczerstwa­mi, wznosi przeciwko Mnie okrzyki i groźby.
Tu zwrócę się do moich pierwszych apostołów i do moich dzisiejszych dusz wybranych.
Gdzież byliście, apostołowie, uczniowie, świadkowie mego życia, moich nauk i cudów...? Niestety! Spośród tych, od których oczekiwałem dowodu miłości, nie ma żadnego, aby Mnie bronić. Jestem sam, oskarżony o naj­gorsze zbrodnie, otoczony żołnierzami, jak stadem żar­łocznych wilków... Wszyscy się nade Mną znęcają... Je­den Mnie bije po twarzy..., drugi znieważa Mnie swą wstrętną plwociną, a jeszcze inny wystawia Mnie na po­śmiewisko...!
Kiedy zaś Serce moje ofiaruje się na te wszystkie ka­tusze, aby wyzwolić dusze z niewoli grzechu. Piotr, ustanowiony przeze Mnie Głową Kościoła..., Piotr, któ­ry przed kilku godzinami przyrzekł, że pójdzie za Mną nawet na śmierć..., Piotr, który ma sposobność złożenia o Mnie świadectwa, na zwykłe pytanie odpowiada pierwszym zaparciem się... Gdy zaś pytanie się pona­wia, a strach ogarnia go coraz bardziej, przysięga, że nigdy Mnie nie znał, że nigdy nie był Moim uczniem...!
Ach, Piotrze, przysięgasz, że nie znasz swego Mi­strza...! Nie tylko przysięgasz, ale po raz drugi wypie­rasz się Go przez straszne zaklęcia...
Dusze wybrane..., czy zdajecie sobie sprawę, jaka boleść przenika moje Serce, które płonie i wyniszcza się z miłości, kiedy widzi jak zdradzają Je najbliżsi... Kiedy świat się przeciw Mnie buntuje, kiedy tak wiele dusz Mną gardzi, znęca się nade Mną i usiłuje zadać Mi śmierć i, kiedy zwracając się do swoich, Serce moje do­znaje jedynie braku zainteresowania i opuszczenia... Co za smutek i gorycz! Odezwę się i do was, jak do Piotra: «Czy zapomniałyście o dowodach miłości, jakie wam dałem... O więzach, które was łączą ze Mną...? O tylekroć ponawianych obietnicach, że będziecie Mnie bro­nić aż do śmierci...?»
Jeśli jesteście słabe i lękacie się, że ustąpicie przed względem ludzkim, przyjdźcie Mnie prosić o siłę, aby się zwyciężyć... Nie opierajcie się na sobie, ale uciekaj­cie się do Mnie z ufnością, a Ja was podtrzymam.
Żyjąc wśród świata, w otoczeniu niebezpieczeństw i okazji do grzechu, nie wystawiajcie się same na niebez­pieczeństwa. Czyż Piotr byłby upadł, gdyby był opierał się mężnie i nie pofolgował próżnej ciekawości...?
Wy zaś, którzy pracujecie na mojej roli, czy też w mojej winnicy, ratujcie się ucieczką, jeśli w pewnych okazjach czujecie pociąg do działania ze względu na czysto ludzkie zadowolenie. Jeśli jednak pracujecie je­dynie z posłuszeństwa, dla mojej chwały i zbawienia dusz, nie lękajcie się; Ja was obronię i przejdziecie zwy­cięsko przez niebezpieczeństwa.
Kiedy żołnierze prowadzili Mnie do więzienia, ujrza­łem wśród służby Piotra i utkwiłem w nim swe spojrzenie. A on popatrzył na Mnie i gorzko zapłakał nad swym grzechem...
W ten sam sposób spoglądam na duszę, która zawini­ła. A ona? czy ona patrzy na Mnie...? Czy te dwa spoj­rzenia krzyżują się zawsze ze sobą...? Niestety...! Ileż razy napróżno szukam oczami jej wzroku... Dusza ta nie widzi Mnie, jest zaślepiona! Nalegam na nią łagodnie, a ona nie słyszy Mnie... Wzywam ją po imieniu, ona zaś nie odpowiada Mi... Staram się obudzić ją przez jakąś przykrość, a ona śpi dalej... Dusze umiłowane, jeśli nie będziecie spoglądać wcale w niebo, to będziecie żyły na ziemi jako bezrozumne istoty. Skierujcie umysł ku wa­szemu celowi..., ku ojczyźnie, która na was czeka. Szu­kajcie swego Boga, a spotkacie zawsze oczy Jego utkwione w was..., a w Jego spojrzeniu znajdziecie po­kój i życie!"

Wezwanie do miłości cz. 6: http://wezwanie.blogspot.com/2011/06/wezwanie-do-miosci-4-od-ciemnicy-do.html