2/ O. Mateo, Jezus Król Miłości: ŻYCIE Z MIŁOŚCI

„Hoc est praeceptum meum ut diligatis invicem, sicut dilexi vos.

W tych słowach zawiera się wszystko: cała Ewangelia, cały Zakon i prorocy: „Dilexi vos"... Umiłowałem was aż do żłóbka, aż do krzyża, aż do Eucharystii... Umiłowałem was bez żadnej zasługi z waszej strony, pomimo waszych win, pomimo waszej nędzy. Owszem, z powodu waszej nędzy! Umiłowałem was miłością wyjątkową. Opuściłem swego Ojca niebieskiego, niebo, aniołów, by znaleźć się wśród was...

,,Dilexi vos"... Wzgardziłem dobrami ziemi... Przyszedłem na świat w ubogiej stajence betlejemskiej...

Umiłowałem was więcej niż własne życie, gdyż oddałem je za was. Ten, kto daje życie, daje wszystko. Ojciec mój miał wykonać wyrok sprawiedliwości. Ja zaś pragnąłem się stać ofiarą za was. Stanąłem w środku, między gnie­wem Ojca a wami. Zostałem zraniony dla was, zraniony aż do śmierci przez miłość.

„Dilexi vos"... Umiłowałem was bardziej niż swój ma­jestat. Oto na jakie zniewagi naraziłem się dla was, mimo iż wiedziałem o waszej niewdzięczności: byłem policzko­wany, ukoronowany cierniem, przyjąłem szyderczą szatę, biczowanie, krzyż... Umiłowałem was ponad swoją chwałę. Na Kalwarii osłoniłem ją całunem upokorzenia. W Sa­kramencie miłości ukryłem ją w śmierci mistycznej, wy­stawiając się na wszelkie zniewagi.

„Dilexi vos"... Umiłowałem was i nadal was miłuję, a czy wy okazujecie mi odrobinę miłości?

Czy może umiłowaliście mnie pierwsi? O, nie! Uprze­dziłem was. Od wieków byliście przedmiotem mej miłości... „Caritate perpetua dilexi te"...

Wy zaś, od jak dawna mnie miłujecie? Czy miłujecie mnie również w sposób wyjątkowy, więcej niż wasze do­bra, wygody, projekty, przyjemności, więcej niż przyjaciół, owszem, więcej niż siebie samych?!...

Niestety! Jezus puka do drzwi naszego serca, czeka i błaga. Słyszy często odpowiedź: Panie, chwileczkę. Mam tyle roboty... moja przyszłość, interesy... proszę zaczekać.

I Jezus czeka, długo czeka. Interesy, sprawy majątkowe zostały wreszcie załatwione, mniej lub więcej pomyślnie. Jezus znowu stuka do serca: Czy pragniesz mnie? Jam jest twoim szczęściem i pokojem ducha... A cóż my na to odpowiadamy?... Panie, jeszcze chwilkę, mam tak ważne sprawy i muszę pomyśleć o zdrowiu, o rozrywce...

Jezus znowu czeka. Czeka niby żebrak. Wyciąga ku nam ręce, ręce przebite gwoźdźmi i miłością, lecz nie znajduje u nas zrozumienia. A więc znowu czeka. Nasze pragnienia i zamiary już się spełniły lub nie, albo też w miejsce dawnych zrodziły się nowe... Może teraz wreszcie Jezus zostanie przyjęty do naszego serca?...

Jezus nie zraża się niczym. On, Bóg, który niczego nie potrzebuje, czeka. Czeka, aby malutkie, słabe stworzenie, obsypane przez Niego dobrodziejstwami i odpłacające nie­wdzięcznością, zechciało Go przyjąć. Jakże cierpliwy i miłosierny jest nasz Boski Przyjaciel.

Jakże często otwierają się dla Jezusa drzwi dopiero wtedy, gdy śmierć zagląda...

Oto przedstawiłem wam smutną historię wielu dusz, wielu rodzin katolickich. Ta historia, to historia bezgra­nicznej miłości i ogromnej niewdzięczności ze strony serc ludzkich. Jezus mógłby użyć swej potęgi i przemocą otwo­rzyć drzwi do serca ludzkiego, których człowiek nie chce mu nawet uchylić. Lecz Chrystus nie czyni tego, gdyż nie chce miłości wymuszonej, tylko dobrowolnej. Niestety, tej upragnionej miłości On nie otrzymuje, chociaż sam tak hojnie ją rozdziela. Jezus nie jest miłowany. Nie miłują Go nawet ci, którzy mienią się Jego przyjaciółmi. Czyż Jezus nie w tym celu stał się człowiekiem, umarł na krzyżu, ukrył się pod postaciami Hostii, abyśmy się Go nie bali? Zaprawdę, gdyby Bóg chciał, abyśmy się Go bali, to Jego wszechmoc i sp/awiedliwość znalazłyby inne środki ku temu! Czy serce ludzkie potrafi tylko lękiem odpowiedzieć na nadmiar miłości Bożej?...

Może mi kto powie, iż Pismo św. uczy, że „bojaźń Boża jest początkiem mądrości"? To prawda, ale pamiętajmy, że bojaźń jest tylko początkiem, a nie pełnią. Nasze szczere nawrócenie zacznijmy może od bojaźni Bożej, lecz na szczycie wszystkiego umieśćmy miłość, czyli dopełnienie Zakonu.

Któż ma osiągnąć ten szczyt, jeśli nie przyjaciele i apo­stołowie Serca Jezusowego?

Powiedzieliśmy już, że miłość, to cała Ewangelia, to Jezus spoczywający w objęciach swej Matki i w objęciach krzyża. Przekonamy się teraz, że miłość, to wypełnienie Prawa.

Czymże jest modlitwa, jeśli nie zjednoczeniem duszy przez miłość?

A Kościół Katolicki, to dzieło na wskroś Jezusowe, czyż to również nie dzieło miłości?

A życie łaski, czyż to nie jest otchłań miłości? Z wszyst­kich stron obejmuje, otacza nas miłość Serca Jezusowego!

Czyż urząd kapłański, jeden z największych cudów, nie polega na ustawicznym ukazywaniu duszom Serca Bożego, zranionego miłością? Przez sakramenty św., dzięki tym Boskim kanałom łaski kapłan jest szafarzem miłosierdzia i łaski Bożej, a przez głoszenie słowa Bożego jest jakby echem głosu wołającego dwa tysiące lat temu: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście"...

Wszystkie cierpienia i zawody życiowe są tylko środkami, przy pomocy których mamy zrozumieć, że jedna tylko istnieje rzeczywistość — miłość Jezusa Chrystusa! Czyż św. Jan nie pisze wyraźnie, że „Bóg jest miłością"?...

„Deus caritas est"... Głos miłości rozlega się wszędzie. Słychać go w Samarii, w Galilei, na wybrzeżach Jeziora Tyberiadzkiego, w Paray-le-Monial, a mowa Chrystusa zdradza Jego Serce. Jest to zawsze i wszędzie mowa mi­łości... „Serce moje — mówi Jezus do św. Małgorzaty Marii — przepełnione jest miłością do wszystkich ludzi, a w szczególności do ciebie"...

Czyż to nie pomyłka? Czyż można zrozumieć, aby Bóg mógł przemawiać w ten sposób? Czyż nieskończona mi­łość stale przepełnia Serce Jezusowe? Tak jest, bo „Deus caritas est"...

Na czym polega cały Zakon Boży? Na wypełnieniu jed­nego nakazu: „Diliges — Będziesz miłował".

Krótko mówiąc, wypełnieniem wszystkiego jest miłość!

O, niezgłębiona tajemnico nieskończonej miłości Bożej! Jakże to możliwe, aby Bóg tak bardzo pragnął mej miłości, jak gdyby bał się ją utracić?... Cóż się to dzieje? Oto jak gdyby Ten, który wszystko posiada, odczuwać mógł brak mej miłości i pustkę z tego powodu?... Najpierwszym i naj­większym prawem jest prawo do miłości. To prawo Boże stwarza w Nim — jeśli się można tak wyrazić — koniecz­ność do zadzierzgnięcia ze stworzeniem węzłów miłości. On staje się żebrakiem miłości. Może kogoś razić takie powiedzenie. Ale pomyślmy, co On uczynił, by zyskać naszą miłość?... „Deus caritas est"...

Wystrzegajmy się często popełnianego, a dla wielu dusz tak zgubnego błędu! Jest nim wzgląd ludzki, który nie pozwala miłować. Pod pozorem unikania sentymentalizmu i śmieszności kładziemy zbytni nacisk na stronę rozumową, jakby to było dowodem rozsądku, że nie kochamy, że nie głosimy miłości! Czym uzasadnimy dobrowolne wyrzecze­nie się szkoły miłości św. Pawła? Czy Bóg nie nazwał sam siebie miłością?!

Jest w tym lęk przed ofiarą i wielka doza zarozumia­łości, a także pychy. Czy tych, którzy pragną żyć miłością Bożą, można pomawiać o sentymentalizm i małostkowość?

Każdy święty, to człowiek wychowany w szkole miłości. Jakże inaczej wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy mieli więcej dusz tego pokroju, co św. Franciszek z Asyżu, Fran­ciszek Salezy, Wielka i Mała Teresa, a w gruncie rzeczy wszyscy święci!

Kto jest prawdziwym i najbardziej wartościowym teolo­giem? Czy ten, kto ma tytuły naukowe? Czy ten kto zaj­muje katedry uniwersyteckie? Czy ten, kto napisał wiele rozpraw? Nie! Ten, z którego czoła bije jasność jak u Moj­żesza, a który umysł swój przeistoczył w ogniu tabernaku­lum, w poufnym obcowaniu z Boskim Oblubieńcem! Byłoby to zgubnym błędem, gdyby ktoś przypisywał wierze całko­witą i wyłączną doniosłość w życiu duchowym, pomijając zupełnie lub prawie zupełnie miłość. Wszak można wie­rzyć, nawet nieco żarliwie, a jednak nie miłować ani Boga, ani bliźniego. Co innego wiara, a co innego miłość! To są dwie różne rzeczy, które dają się rozdzielić... Gdybym wierzył wiarą, która zdolna jest góry przenosić, a nie miałbym miłości — „nihll sum". A dodałbym nawet, że wiara nawet najsilniejsza bez miłości jest dla mnie raczej niebezpieczna, bo wykaże grzech mej niewdzięczności. Wiara bez miłości jest dla mnie obciążeniem, bo wykazuje, że nie umiłowałem tego, co mi wiara objawiła...

Niestety, to jest smutna prawda: można wierzyć bez miłości...

Tysiące chrześcijan, posiadających znajomość kate­chizmu, przywiązanych rozumowo do zasad wiary, wie­rzących w Boga, w Jezusa i sakramenty św., słowem, przyjmujących cały Zakon, nie stosuje w życiu zasad Chrystusowych — i to nie z braku wiadomości, lecz z braku miłości!

Nasze apostolstwo na rzecz Serca Jezusowego ma po­legać na silnej wierze, ale jeszcze na większej miłości.

Najwięcej załamań moralnych wśród dusz skądinąd pięk­nych, wzniosłych, szlachetnych pochodzi z rozdźwięku po­między wiarą a miłością. Wychowywały się one w wierze i znały na pamięć przepisy religii katolickiej, ale nie prze­żyły ich w swoim sercu.

Kto nie rozumie tej sprawy, miesza w sposób oczywisty dwie różne rzeczy: uczucie i miłość! Nie mamy tu na myśli miłości uczuciowej, zmysłowej, romantycznej, słod-kawej. Przeciwnie, mówiąc o życiu z miłości, mamy na względzie wolę męską, potężną, wytrwałą — „fortem ut mors" — silną jak śmierć, a nawet silniejszą, bo sięgającą poza granice śmierci.

Gdy miłość zaczyna kiełkować w duszy, to jest ona nieraz połączona z oschłością i brakiem uczucia. Ale jednak jest to prawdziwa miłość, nawet większa, dzielniejsza i bardziej szczera niż rzewne pociechy zmysłowe.

Prawie u wszystkich świętych miłość do Jezusa przy­biera postać walki, wprost zażartej, konania, krwawej ofiary. Tym tylko sposobem wzlatują dusze miłujące, szybujące ponad szczyty świętej góry.

Podkreślam to jeszcze raz: uczucie, łzy, tkliwość i po­ciechy żadną miarą nie są pewnym znakiem wielkiej mi­łości, jak znowu oschłość nie świadczy o braku miłości.

Spotyka się czasem uczonych biblistów, mądrych teolo­gów — zimnych jak lód; ludzi nauki, chodzące encyklo­pedie — lecz bez miłości. Spotyka się nieraz wielkich znaw­ców św. Bernarda lub św. Tomasza z Akwinu, lecz nie umiejących kochać, jak oni. Zdaje się, że ci mędrcy ni­czego nie pojęli z miłości Chrystusowej.

Nasza teologia polega na miłowaniu. Z taką nauką wszystkiego można dokonać, bez niej nie ma niczego trwa­łego ani wartościowego.

Prawdziwa miłość nie polega na uczuciu, omdlewaniu, biciu serca... Nie ma nic piękniejszego, potężniejszego na świecie nad miłość. Miłość — to życie z Boga i dla Boga. Miłość — to życie obowiązku, mimo trudności i mimo cierpienia.

„Deus caritas est" i dlatego oczekuje od nas miłości i to nie byle jakiej, lecz miłości żarliwej, która przenika umysł i wolę, a nie uczucie — choć nie chcemy eliminować uczucia, a tylko przypisać mu właściwą, drugorzędną rolę.

Jezus oczekuje od nas miłości. Żywa i głęboka miłość zapala w sercu nienasycone pragnienia, podsyca w sercu gorące aspiracje i uczy gardzić chwilowymi zachciankami. A te wielkie pragnienia niszczą zło, którego dusze pobożne winny się szczególnie obawiać. Tym złem jest rutyna, która prowadzi do tzw. „cnoty pospolitości", czyli miernoty. Wielkie pragnienia są dla duszy szlachetnej i obowiązko­wej skrzydłami, na których może ona szybować w ślad za Boskim Orłem, Jezusem Chrystusem.

Mówiąc o wielkich pragnieniach, nie mamy na myśli zachcianek, kaprysów lub nieokreślonych urojeń, z powodu których życie chrześcijańskie staje się istnym domkiem z kart. Chodzi nam — znowu to podkreślamy z naciskiem — o potężne pragnienia, wynikające z ducha Ewangelii,pragnienia potężne, głębokie, przemyślane, a nie o chwi­owe uniesienia i mrzonki.

Chodzi nam o świętą ambicję w dziedzinie cnoty i o obumarcie swoim nieuporządkowanym pragnieniom. Nie chodzi nam o fantazję lekkoduchów, którzy rozczulają się na widok krzyża, a przy pierwszym zetknięciu się z ofiarą, przy pierwszym upokorzeniu zmieniają się zu­pełnie. Jest rzeczą pewną, że Serce Jezusa znajduje szcze­gólne upodobanie w duszach o świętej ambicji.

Spotykamy to np. w życiu św. Alojzego Gonzagi. Św. Magdalena de Pazzi, widząc podczas ekstazy, jak wysokie miejsce zajmuje ten święty młodzieniec w niebie, pyta: „Jakże mógł on w tak krótkim czasie wznieść się tak wy­soko; jakie uczynki zaprowadziły go na te wyżyny?" I święta słyszy odpowiedź: „Wzniósł się na skrzydłach wielkich pragnień".

Oto dzieło miłości!

Chodzi nam naprawdę o wielkie, szczere pragnienia, a nie o jakieś mrzonki, o jakieś przejawy sentymentalizmu, chorobliwego, czułostkowego usposobienia... „Deus caritas est"... Z tej prawdy bije światło na całe dzieło stworzenia i odkupienia.

Mała św. Teresa od Dzieciątka Jezus zdobyła niebo przebojem. „Jezu — powtarzała —• tak bardzo chciałabym Ciebie miłować, kochać Cię tak jak nikt dotąd jeszcze Cię nie kochał!" Oto dlaczego dziś zasiada na bardzo wysokim tronie chwały wiecznej... „Dilexit multum"... Pra­gnęła kochać Jezusa aż do szaleństwa...

Wzrok Zbawiciela przenika serce człowieka. Zbawiciel widzi wszystkie jego uderzenia, przyjmuje je, błogosławi i wynagradza. Te uderzenia, choćby nawet najbardziej tajemne, są w Jego oczach dziełem miłości.

Działalność apostolska nie polega na wykonywaniu czynów zewnętrznych, w przeciwnym bowiem wypadku wiele dusz byłoby pozbawionych łaski apostolstwa, gdyż działalność zewnętrzna nie jest dla wszystkich dostępna. A jednak wszyscy bez wyjątku mamy być apostołami mi­łości Serca Jezusowego. W jaki sposób? Przez nasze wiel­kie, szczere pragnienia, przez naszą miłość. Pomnażajmy w naszej woli gorącą miłość, która dokonuje cudów. Dusza ogarnięta prawdziwą miłością Serca Jezusowego daje Bogu więcej niż ta, która dokonuje licznych dzieł zewnętrznych. Kto z całego serca wszystko pragnie oddać Jezusowi i żyć Jego miłością, ten naprawdę dokonuje wiele.

Wiele jest rzeczy, których nie możemy czynić. Nie każdy może być kapłanem, zakonnikiem czy zakonnicą, lecz każdy może miłować, a w tym leży istota apostolstwa Serca Je­zusowego. Wystrzegajmy się miłości połowicznej, która daje Jezusowi serce „po kawałku".

Wszystko opuściłem — mówił Piotr do Jezusa — aby pójść za Tobą. Komentatorowie Pisma św. dodają: on wszystko oddał Panu. Zresztą, cóż on prawdziwie oddał? Łódź i sieci, warte najwyżej kilka denarów. Lecz opuścił także samego siebie. Przede wszystkim siebie oddał Panu. To jest właśnie tym darem, którego Jezus najbardziej pragnie... „Nie chcę — mówi Jezus — byś mi oddawał to lub tamto: pragnę ciebie... Ty masz serce do kochania, a ja jestem Bogiem miłości"... „Deus caritas est"...

Oddać siebie Bogu, to znaczy oddać się bez zastrzeżeń i niepodzielnie — na przepadłe, bez miary i granic. Od­rzućmy pajęczą przędzę ziemskich, wyrachowanych pra­gnień. Zerwijmy sieci, nie pozwalające wzlecieć nam ku niebu. W miłości do Jezusa nikt nie może przesadzić. Go­dzien On jest nieskończonej miłości. Gdyby On zakreślał granice swej miłości, czy pomyślałby kiedyś o krzyżu, o Eucharystii?...

Patrzmy! Oto Bóg ukryty w Hostii. Staje się wszystkim dla wszystkich. Oddaje się całkowicie, bez zastrzeżeń, na zawsze. Pozostaje z nami na zawsze, bo jest miłością i szuka odrobiny naszej miłości. Woła i błaga: „Synu, daj mi serce swoje"...

Jedna jedyna dusza, która oddaje się Jezusowi bez za­strzeżeń, jest dla Jego Serca wielką zapłatą. Starajmy się o to, by Jezus mógł do wszystkich powiedzieć tak samo, jak powiedział do św. Gertrudy: „Gdy mnie przyjmujesz, stajesz się moim niebem".

Musimy naśladować wspaniałomyślność Jezusa w mi­łości. Musi się między nami a Jezusem wytworzyć pewna rywalizacja — czyli niejako współzawodnictwo w miłości... Pomyśl, co Jezus uczynił dla ciebie, a co ty czynisz dla Jego Serca?...

Jak błogo pomyśleć, że między Bogiem a nami może istnieć pewnego rodzaju równość. Wszak istnieje ona po­między przyjaciółmi, gdy jeden drugiemu oddaje wszystko, co posiada. Otóż Jezus oddał nam wszystko, nawet siebie samego. Teraz pozostaje tylko nasza wzajemność: za wszystko oddajmy Mu nasze wszystko. W tym też zna­czeniu mawiała św. Teresa od Dzieciątka Jezus: „Jezus i ja jesteśmy równi w dawaniu"...

Mniejsza o to, ile mam, czy tyle co św. Piotr, czy jeszcze mniej. Chodzi tylko o to, by wszystko rzucić pod stopy Jezusowe, bez zastrzeżeń i na zawsze. Świętość według św. Tomasza z Akwinu nie polega na rozległej wiedzy, ani na tym, by wiele rozważać. Tajemnicą świętości jest „wiele miłować". Święci to naczynia wypełnione miłością. Odnosi się to tak do zwykłych chrześcijan, jak i do kapła­nów oraz zakonników.

Apostoł Serca Jezusowego musi nosić w sobie płomień miłości Bożej, aby móc rozpalać dusze i serca miłością Bożą. Przyjaciel Serca Jezusowego musi mieć serce tak przepełnione Jezusem, aby móc udzielać Go innym.

Czy brak nam dziś kapłanów? W niektórych diecezjach brak. Czy brak nam dziś kaznodziejów? W zasadzie nie brakuje. Czego więc nam nie dostaje? Brak nam gorących serc. Bądźmy apostołami miłości i kształtujmy dusze pło­mienne, przepojone miłością Bożą. Urabiajmy serca, które będą niejako wulkanami miłości Bożej i które zdobędą tajemnicę apostolstwa.

Św. Franciszek Ksawery i św. Małgorzata Maria szli bardzo różnymi drogami, lecz w założeniu tych dróg spo­tykamy ten sam sekret, tę samą naukę, zdolną poruszyć świat, mianowicie płomienne serce! O, gdyby wszyscy, którzy poświęcają się działalności apostolskiej, potrafili miłować! Gdyby kochali tak doskonale, jak doskonale pra­cują zewnętrznie, ich działalność byłaby cudownie owocna. Ilość różnych dzieł apostolskich może wzrastać, ale to jeszcze nie wszystko, bo decyduje miłość apostoła.

Prośmy Jezusa, by nas uświęcił i by nas napełnił bo­gactwem swej miłości... „Deus caritas est"... Jego bogac­twem miłość — nieskończona i niepojęta!

Nie traćmy odwagi, widząc nieraz w sobie tyle niedosko­nałości i nędzy moralnej, bowiem płomienie miłości Bożej lepiej oczyszczają dusze niż czyni to ogień czyśćcowy...

Pozwólmy Bogu działać i współpracujmy z Jego łaską. Niech rozwija się w naszych sercach miłość żywa i głęboka. Ona pochłonie nasze wady... Nie chciejmy być świętymi natychmiast, lecz powoli, krok za krokiem. Do zbrodni i do świętości nie dochodzi od razu, lecz stopniowo i po­przez różne niepowodzenia i upadki. Cnota, to powolny, organiczny wzrost. Łaska działa podobnie jak natura, nie lubi skoków, lecz rozwija się powoli w duszy człowieka. Miłość wszystko streszcza i miłość daje Chrystusowe rozwiązanie wszystkich problemów... „Deus caritas est: et qui manet in caritate, in Deo manet, et Deus in eo"... Jakże cudownie brzmią te słowa z pierwszego listu św. Jana!

„Bóg jest miłością" i dlatego z miłości zsyła nam Syna swego jednorodzonego, aby zgładził grzechy nasze i abyśmy przez Niego mieli pełnię nadprzyrodzonego życia... Posłu­chajmy znowu, co pisze św. Jan w swoim pierwszym liście: „In hoc apparuit caritas Dei in nobis, quoniam Filium. suum unigenitum misit Deus in mundum, ut vivamus per Eum. In hoc est caritas: non quasi nos dilexerimus Deum, sed ąuoniam ipse prior dilexit nos, et imisit Filium suum propitiationem pro peccatis nostris"...

Prośmy Jezusa o miłość. Błagajmy Go o skarby Jego Boskiego Serca dla siebie i dla dusz nam powierzonych... „Cór lesu, amore nostri vulneratum, miserere nobis".

Jezus, Król Miłości cz. 3: http://wezwanie.blogspot.com/2011/06/o-mateo-jezus-krol-miosci-miosc-ufna.html