6/ O. Mateo, Jezus Król Miłości: ŚWIĘTOŚĆ

„Haec est enim voluntas Dei, sanctificatio vestra"

Słowa św. Pawła z jego pierwszego listu do Tesaloniczan (4, 3) odnoszą się nie tylko ogólnie do wszystkich chrześcijan, ale w sposób szczególniejszy, mistyczny do nas, apostołów miłości Serca Jezusowego.

„Haec est enim voluntas Dei, sanctificatio vestra"... Jezus pozytywnie pragnie, abyśmy uświęcili się przy po­mocy Jego łaski i upodobnili serca nasze do Jego Serca. W tym celu każdemu z nas rzuca wyzwanie: „Veni, sequere me"... Pójdźcie za mną wy, uczniowie moi, przyja­ciele mego Serca. Pójdźcie za mną, bom ja jest drogą waszą...

Jedna jest Droga, jedno jest Światło życia wewnętrz­nego — Jezus Chrystus! On pragnie nas doprowadzić do świętości. Wszyscy pragniemy szczęścia. Wszyscy miłu­jemy piękno, lecz ile razy błądzimy w dążeniu naszym ku prawdzie i pięknu? Dążymy nieraz za tym, co złudne, co stanowi tylko namiastkę. Święci odkrywali tajemnicę szczęścia i źródło nadprzyrodzonej radości.

Zapytano kiedyś pewnego chłopca, który całe godziny spędzał z oczyma utkwionymi w tabernakulum, a po pierwszej Komunii św. nie pozwolił się zabrać z kościoła, kim chciałby zostać? Czy aniołem, czy św. Alojzym Gonzagą? On zaś spoglądając na drzwiczki tabernakulum, rzekł z niebiańskim uśmiechem: Chciałbym się stać Je­zusem, tylko Jezusem.

Może ktoś powiedzieć, że jest to określenie naiwne, pełne dziecięcej fantazji. A jednak w tym powiedzeniu kryje się istota świętości. Najdokładniejsze określenie świętości brzmi: stać się Jezusem, z Nim się zespolić, do Niego się upodobnić.

Posługując się obrazem i symbolem, dodałbym jeszcze: świętość, to promień wracający do słońca, to atom spa­dający na swój ośrodek, to życie, które odnalazło źródło życia. Mówiąc jeszcze inaczej, świętość jest skarbem ukrytym, królestwem Bożym w nas. Jest zarodkiem życia wiecznego — „incfioatio vitae aeternae". Świętość, to urzeczywistnienie słów św. Pawła: „Miht vivere Christus est". Świętość rozpoczyna się tajemnicą wiary, a kończy się tajemnicą miłości. Świętość, to wiara udoskonalona i rozpromieniona miłością.

Świętość jest rzeczą możliwą, chociażby z tej prostej racji, że jest obowiązkiem nałożonym przez Boga. Musi więc być dostępna dla wszystkich i możliwa do zrealizo­wania. Świętość jest entuzjastycznym porywem duszy ku Sercu Bożemu, ale jest ona przede wszystkim pory­wem Serca Jezusowego ku duszy, jest wolą Bożą, która dąży do naszego uświęcenia i zbawienia... „Haec est enim voluntas Dei, sanctificatio vestra"...

Świętość nie polega na tym, by ogarnąć Boga, który jest nieogarniony, lecz na tym, by pozwolić ogarnąć się Jemu. On ma ogarnąć, przeniknąć całą naszą istotę: wszystkie nasze myśli, pragnienia i czyny. On zstępuje z nieba, by ramionami swymi unieść nas ku niebu.

Świętość przychodzi z góry. Bóg przede wszystkim jest jej sprawcą. Od nas wymaga tylko ufności, współ­działania i posłuszeństwa Jego łasce.

Weźmy dla przykładu duszę słabą i chorą. Jezus pragnie ją wziąć na swe ręce i przygarnąć do swego Serca. Jeśli dusza zrozumie Jego zamiary, będzie Mu po­słuszna i uległa, wnet dojdzie do świętości, spełniając tym najgorętsze pragnienie Serca Jezusowego... „Haec est enim voluntas Dei sanctificatio vestra"... Miłujmy miłością posuniętą aż do szaleństwa i ufajmy ufnością bez granic. Współpracujmy tylko z łaską Bożą, a reszty dokona Serce Jezusowe. Jezus, niby olbrzymie słońce pragnie wszystkich przyciągnąć ku sobie. Pragnie nas przeistoczyć i napełnić swoją światłością, abyśmy świecili na wieki przed obliczem Ojca niebieskiego. Pan nasz nie chce apostołów swego Serca o duszach przeciętnych. Jest ich bowiem zbyt wiele. Często i przy różnych okazjach to powtarzam, że apostoł i dusza przeciętna, to pojęcia sprzeczne. Potrzebujemy świętych, potrzebujemy wielkich świętych. Potrzeba kielichów miłości, które z przelewającej miłości dawałyby życie innym... Świętość jest życiem z Chrystusa i w Chrystusie.

Warto zwrócić uwagę na to, do jakiego stopnia po­jęcie świętości zostało spaczone nie tylko wśród szerokich rzesz, lecz nawet w przekonaniu wielu dusz, posiadają­cych znajomość życia chrześcijańskiego. Wiele osób mniema, że święty musi być istotą nienormalną, wytrą­coną z ogólnego trybu życia... Takie pojęcie świętości jest fałszywe i odstraszające. Ileż dusz słyszy wołanie: „Sursum... Veni, sequere me", a jednocześnie czuje bodziec natury. Wówczas wykolejone i wytrącone z równowagi skutkiem fałszywego pojęcia świętości, porzucają one chęć uświęcenia się, popadając w zniechęcenie i gorycz. Nawet słowa Pisma św.: „Haec est enim voluntas Dei, sanctificatio vestra", nie mają już dla nich znaczenia.

To co było ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, jest typowym przykładem, nad którym warto się zastanowić. Ileż to dusz gorliwych, dziś jeszcze, po kanonizacji gwiazdy z Lisieux rzuca pytanie: Cóż niezwykłego uczy­niła ta karmelitanka?

— Niezwykłego? — to wyrażenie jest fałszywe, bardzo fałszywe!

Czytając życie św. Teresy — powiadają niektórzy — widzimy, że była ona zupełnie taka sama jak inni, a więc nie mogła być świętą.

Oto doszliśmy do poważnego błędu, który prowadzi do zniechęcenia. Jeżeli nie zrozumiemy św. Teresy od Dzie­ciątka Jezus, to tym bardziej nie zrozumiemy nigdy Nie­pokalanej Królowej, której życie było najcudowniejsze, a zarazem najbardziej proste.

W myśl przytoczonej fałszywej zasady o świętości, świętym jest tylko ten, kto podlega ekstazom; nie wskrzeszający zmarłych świętym nie jest. Kto nie jest otoczony aureolą i nie żyje samym tylko powietrzem, nie jest świętym, choćby był bardzo podobny do Maryi i Józefa w Nazarecie.

Świętość jest wynikiem dwóch czynników: łaski Bożej i własnego wysiłku. Jezus łaskę daje, człowiek zaś winien ją przyjąć i współpracować z nią, a wtedy łaska wyda owoc świętości.

Czyżby Chrystus mógł sprawić nam zawód? Czyżby Chrystus, pomimo iż pragnie nas uświęcić, nie udzielił nam koniecznych łask? Nie lękajmy się. On udzieli nam obfitych łask, bo jest wszechmocny i nieskończenie dobry.

Jesteśmy słabi, ale posiadamy jednak wolną wolę. Umiejmy tedy zdecydowanie i wytrwale chcieć, a sta­niemy się świętymi. Wszyscy święci mieli trudności i po­dejmowali walkę wewnętrzną. To jest nieodzowny wa­runek świętości. Toczyć musimy walkę z otaczającą nas ciemnością, z bliskimi i dalekimi, ba, nawet z domowni­kami, bo, jak mówi Pismo św.: „Inimici hominis domestici eius". Św. Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała: „Nie widzę zgoła nic, lecz wierzę". Nie wymagajmy za wiele światła, bo nadmiar światła oślepia. Można zresztą być otoczony ciemnościami, a jednak nosić w sobie Światło i Słońce. Toczmy walkę z tym, co rodzi w nas wstręt, odrazę do postępu. Walczmy z naszym zniechęceniem. I święci je odczuwali. Trzeba, jak oni, uzbroić się w mo­ralne męstwo płynące z Ducha Św. Pomimo walk we­wnętrznych, nie zawsze zwycięstwo będzie po naszej stronie. Wszakże to jeszcze niczego nie może dowodzić. Nie liczmy stopni, któreśmy przebyli. Omylimy się. Idąc naprzód, nie staje się człowiek gorszy przez to, że widzi lepiej doskonałość Bożą i swoją słabość. Dusza pokorna widzi jasno. Życie nasze składa się z szeregu uchybień moralnych, z pasma postanowień powziętych i zapomnianych. A jednak „wszystko możemy w Tym, który nas umacnia" (Fil 4, 13).

Omnia — wszystko! Wola, to potęga. Wola wsparta łaską Bożą, to olbrzym. Nigdy nie zabraknie nam łaski Bożej, gdyż w Sercu Jezusa ma ona niewyczerpane źródło.

Tylko świętość może zapewnić kapłanowi, zakonnikowi czy w ogóle apostołowi Serca Jezusowego, nadprzyro­dzone szczęście. Niejednym wydaje się, że świętość, to chwała, ale bardzo gorzka.

Kiedy rozważamy szczęście świętych przychodzi nam na myśl przejmujący i podniosły obraz konania Zbawi­ciela w Ogrodzie Oliwnym. Jezus płacze tam łzami bólu. Przedśmiertelne męczarnie rozdzierają Mu Serce, a równo­cześnie zagłębiony jest w kontemplacji Ojca niebieskiego i w głębi Jego duszy jaśnieje rajskie szczęście. Możemy to także zastosować w pewnej mierze do świętych. Pamię­tajmy, że miłość Boża z natury swej posiada dar prze­mieniania goryczy ziemskich w radości ducha. Toteż św. Teresa od Dzieciątka Jezus mawiała: „Doszłam do tego, że już nie mogę cierpieć, gdyż przemieniłam swoje cierpienia w radość. Moje małe udręczenia dostarczają mi małych radości, a duże cierpienia wielkiego szczęścia". Można by to nazwać szaleństwem, ale szaleństwem rów­nającym się najwznioślejszej mądrości, niewypowiedzia­nym szaleństwem Ukrzyżowanego, który ducha tego sza­leństwa udziela swoim apostołom.

Należy podkreślić, że najbardziej szczęśliwymi czują się ci, którzy najwięcej cierpią, lecz cierpią nie sami, ale z Jezusem. Krzyż jest dla nich znakiem łączności z Boskim Sercem Jezusa.

Powtarzam: ci, którzy najwięcej cierpią, są najbardziej szczęśliwi, począwszy od Maryi, Królowej cierpienia i Kró­lowej męczenników. Nikt prócz Jezusa nie cierpiał tak, jak Ona. Prawdziwe szczęście nie polega na unikaniu cierpienia i krzyża, lecz na posiadaniu Jezusa.

Któż był szczęśliwszy od świętego Biedaczyny z Asyżu? Od św. Małgorzaty Marii, tej prawdziwej ofiary miłości?...

Zresztą na drodze świętości, krzyża swego nie dźwigamy nigdy sami, lecz niesie go z nami Jezus. Nie lękajmy się, bo Serce Jezusa nas miłuje i nie obarcza nas ciężarem przewyższającym nasze siły. Przecież Jezus po to przyszedł na świat, aby nam ulżyć... Duszo moja — mówi do nas — nie drzyj, gdyż pójdziemy razem. Ja sam będę dźwigał twe ciężary. Ty będziesz cierpieć, ale cierpienia twoje będą inne, jeśli spoczywać będziesz na moim Sercu...

Skoro tak się rzeczy mają, a więc naprzód! Pijmy z Jezusowego kielicha gorycze i radości.

Święci zawsze pili kielich goryczy i radości. Dzisiaj również mamy takich świętych, żyjących wśród nas. Wielu wyobraża sobie, że świętość jest wyschłym potokiem, że święci to bohaterowie, którzy należeli do rasy dawno już wymarłej. Kto w ten sposób rozumuje, zapomina iż w Credo nie wyznaje się wiary w Kościół, który był niegdyś święty, lecz mówi się po prostu: wierzę w święty Kościół — święty w swoim powstaniu, święty w swej nauce i swoich dzieciach, które niegdyś zrodził przez łaskę i które rodzić będzie aż do skończenia świata. Świętość jest wspólnym zjawiskiem dla wszystkich czasów, gdyż Źródło świętości — Jezus nie wyczerpie się nigdy. Całe nasze nieporozumienie w tej dziedzinie pochodzi stąd, że mieszamy niektóre przejawy świętości z tym, co stanowi jej istotę.

Widocznie dziś Opatrzność nie ma zamiaru ukazywania światu świętych, którzy swoją cudowną działalnością wzbudzają podziw świata, jak św. Franciszek z Asyżu. Prawdopodobnie nie spotkamy też na drodze naszego ży­cia takiego św. Wincentego Ferreriusza.

Nie jest jednak wykluczone, że stykamy się w naszym życiu codziennym z innym świętym, może jeszcze więk­szym, wcale o tym nie wiedząc. Może to być raczej uczeń szkoły nazaretańskiej. Wprawdzie nie wskrzesza on umar­łych fizycznie, ale ukryty, zatopiony w Bogu, wskrzesza dusze, które umarły przez grzech ciężki.

Papież Pius X, wskazując pewnego razu na obraz św. Teresy od Dzieciątka Jezus, powiedział: „Oto największa nowoczesna święta".

Któż by dawniej przypuszczał, że tak się stanie? Nikt! Żyją jeszcze świadkowie, którzy widzieli św. Teresę, roz­mawiali z nią i mieli okazję podziwiać niejedną z jej wyjątkowych cnót, ale równocześnie widzieli jej niektóre braki. Ile z tych osób przypuszczało, że ujrzą kiedyś to dziecko na ołtarzu i że wyjątkowa jego chwała wśród deszczu cudów przebiegnie świat, jak burza ognista?! Któż wówczas, nawet podziwiając w niej dary Boże, śmiałby powiedzieć o niej to, co wyrzekł Pius XI: „To cud łaski, to cud nad cudami". Chyba nikt nie odważyłby się tego powiedzieć, a przecież odeszła ona od nas dopiero „wczoraj". Niewątpliwie, jak w tym wypadku, tak w wielu innych, milczenie, zapoznanie, prostota życia ukrywa przed naszym wzrokiem niebiański blask świętości wielu dusz, jeżeli nie kanonizowanych, to niemal godnych kanonizacji. Ile tego rodzaju dusz, prawdziwie świętych przebywa wśród nas, a my wcale tego nie wiemy! W naszych cza­sach moglibyśmy się doszukać dwojakiej krańcowości: nie­nawiści i miłości. W miarę, jak zwiększa się nienawiść, potężnieje miłość. Żyjemy w epoce świętych. Pesymiści mogą w to wątpić, ale nie mają racji.

Od czasów Piusa X, a zwłaszcza od chwili dekretu o co­dziennej Komunii św. dusze oddają się i poświęcają od­wiecznej miłości. Przeżywamy urodzajną godzinę Serca Jezusowego.

Proszę posłuchać!

Znałem pewną duszę wybraną, prawdziwy cud łaski, lecz zarazem prawdziwy cud wierności łasce Bożej. Obsy­pana wyjątkowo przymiotami natury, niezwykle utalen­towana, posiadała przy tym pociągającą prostotę, była królową całej rodziny. Ojciec ubóstwiał swoją córkę. Lecz jako człowiek światowy i zamożny, nie przypuszczał wcale na jakie przeszkody narażona była cnota jego dziecka. Za wszelką cenę pragnął, aby zabłysnęła na świecie. Za­ledwie jako piętnastoletnie dziewczę musiała mu wszędzie towarzyszyć. Nie było balu, zebrania, wieczorku, przyjęcia, przedstawienia, na które ojciec nie prowadziłby swej kró­lewny. Ona zaś, pomimo iż cierpiała z tego powodu praw­dziwe tortury ducha, poddawała się z rezygnacją woli ojca. Wystrojona jak księżniczka, pod jedwabną suknią nosiła szorstką szatę pokutnicy. Ilekroć wypadało jej udać się na bal, ze łzami w oczach prosiła o pozwolenie, by mogła nie brać w nim udziału, lecz była jednak posłuszna ojcu. Przed wyjściem jednak padała u stóp krzyża, wo­łając: Jezu drogi, zostawiam serce moje w Twoim Sercu. Następnie udawała się tam, dokąd prowadziła ją wola ojca. Nic jednak nie widziała poza Mistrzem. Nic jej nie rozłączało z Sercem Jezusa.

Tak była złączona z Jezusem, że nie umiała nieraz po­wiedzieć niczego, co widziała lub słyszała na balu. Po powrocie do domu odprawiała godzinę św. Rano o 6 była już na Mszy św. Nigdy nie opuszczała Komunii św.

Katolicyzm nie zakazuje radości i godziwej rozrywki, ale są dusze wybrane, które ponad rozrywkę, ponad wszystko stawiają miłość Boskiego Mistrza. Takie dusze żyją wśród nas!

Widzimy, co może łaska w duszy, która nie obawia się świętości. Oto, co może miłość względem Mistrza w sercu, które pozwala się ogarnąć ciepłu Serca Bożego. Zapytajmy jednak teraz, kto znał tę historię tak zachwycającą i tak niezwykłą? Któż mógł podziwiać to ukryte bohaterstwo tej duszy? Nikt, prócz piszącego te słowa. Czyż historia tej dziewczyny, przebywającej w zachwycie wśród ogni­stego pieca Babilonu, nie jest porywająca? Może wcale nie przypuszczamy, że coś podobnego dzieje się wokół nas? Rodzaj tej świętości tchnie klasycyzmem, bo nawiązuje do świętości z Nazaretu. Jest cicha, bez rozgłosu, bez zewnętrznej reklamy... „Admirabilis Deus in sanctis suis"...

Odwagi! Naprzód! Jesteśmy słabi, ale Bóg jest wszech­mocny. Bóg jest Ojcem, który gotowy jest zawsze nas wspierać i podnosić, gdy upadniemy. Homo novus, homo interior, homo sanctus ma być naszym ideałem... „Haec est enim voluntas Dei, sanctificatio vestra".

Jezus, Król Miłości cz. 7: http://wezwanie.blogspot.com/2011/06/o-mateo-jezus-krol-miosci-sursum-corda.html