9/ O. Mateo, Jezus Król Miłości: JEZUS W EUCHARYSTII

„Christus... ipse et in saecula"

Św. Jan ewangelista pisze: „A przed świętym dniem Paschy Jezus wiedząc, że nadeszła godzina Jego, aby od­szedł z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich, którzy byli na świecie, aż do końca ich umiłował" (13, 1). Oto miłość odwieczna posuwa się aż do ostatnich granic... „In finem dilexit"...

Widzieliśmy już, jaki jest Jezus według Ewangelii. Przypatrzyliśmy się Jezusowi sprzed dwóch tysięcy lat, chodzącemu po ziemi palestyńskiej. A jaki jest Jezus dziś, żyjący wśród nas w Eucharystii? Jezus w Eucharystii jest taki sam jak przed dwoma tysiącami lat: „Iesus Christus heri, et hodie, ipse et in saecula".

Jest Wielki Czwartek. Za chwilę Zbawiciel ma opuścić świat. Ma przyjąć tak bardzo upragniony przez siebie „chrzest krwi". Ale śmierć według praw natury zerwie więź, jaka Go łączyła z ukochanymi „filioli". Miłość na to nie może się zgodzić. Czy śmierć, czy grób zwycięży Jezusa i czy odłączy Go od nas? Żadną miarą! Serce Jezusowe nigdy się na to nie zgodzi. Serce Jezusa jest smutne aż do śmierci, bo zrosło się z tą ziemią przez 33 lata. Jezus przywiązany jest do nas wszystkimi rodzajami miłości. Kocha ziemską ojczyznę. Kocha ziemię — miejsce naszego wygnania. Kocha swego przybranego ojca. Miłuje Matkę, Apostołów, ogniska domowe i nieszczęśliwe, zbłąkane owieczki. Kocha wszystkich braci swoich i za wszystkich odda swe życie, bo wszystkich umiłował... „In finem dilexit".

Krew, którą Jezus ma przelać, jest darem tej ziemi. Jezus również na ziemi, wśród cierni i rozpalonych piasków Palestyny, nauczył się cierpieć i płakać. Prawdą jest, że jest On Synem Bożym i ma swój tron po prawicy Ojca niebieskiego. Ale też prawdą jest, że posiada inny tron, tron Dawida, bo jest z rodu ludzkiego, a tron ziemski — jeśli tak można powiedzieć — kosztował Go daleko więcej niż tron niebieski. Czy Jezus porzuci ziemię i ludzi, których odkupił i zdobył ceną swej Boskiej Krwi? Można powie­dzieć, że Jezusowi niejako trudniej było opuścić ziemię niż niebo! A chociaż prawdą jest, że Jezus jako Bóg nie potrzebuje nikogo i niczego, to jednak zdawać by się mogło, że jako Bóg-Człowiek stworzył sobie konieczność posiadania naszego serca i naszej przyjaźni. Chciałoby się wprost powiedzieć, że On nie może bez nas żyć.

W takiej sytuacji Jezus ucieka się do swojej wszech­mocy, jak już nieraz się nią posługiwał, gdy Mu to dykto­wało Jego Serce.

We Wielki Piątek Jezus umiera. Jego dusza odłączyła się od ciała. Od chwili wniebowstąpienia Jezus poszedł do Ojca, by zasiąść po Jego prawicy. Od chwili Wielkiego Czwartku Jezus jest wśród nas. Jest prawdziwie obecny z ciałem i duszą, z Bóstwem i świętym człowieczeństwem. I będzie nadal wśród nas aż do skończenia świata. Zwycię­żyło Go Jego własne Serce i przywiązało Go do tej ziemi. Na kartach Ewangelii przesunął się przed nami Jezus cichy i pokornego Serca. Nie pozwólmy, aby ten obraz zatarł się w pamięci. Jak Weronika zachowajmy Go głę­boko w pamięci i w sercu.

Z ziemią i z tabernakulum zrosło się Boskie Serce.

Należy przypomnieć nabożeństwo godziny św., którego sam Mistrz zażądał na uczczenie swego konania w Ogrójcu oraz w celu wynagrodzenia za zniewagi, które niejako wznawiają konanie Jezusa w tabernakulum. Przez gorli­wość w odprawianiu godziny św. oraz przez rozszerzanie tego nabożeństwa dajmy Jezusowi wspaniały dowód mi­łości. Oby Boski Mistrz nie musiał się skarżyć: „Jednej godziny nie mogliście ze mną czuwać". Starajmy się z gor­liwością i poświęceniem pomnażać szeregi tych, którzy w ciągu dnia i w nocy odprawiają godzinę św.

Chrystus mówiąc o swej śmierci, powiedział: „A ja, gdy będę podwyższeń wszystko pociągnę ku sobie". Oto On, podwyższony teraz nie na Kalwarii, lecz na ołtarzach, na tych mistycznych Kalwariach urzeczywistnia swoją obietnicę. Oby zrealizował ją jak najszybciej.

Prośmy, by świat, odkupiony Krwią na Golgocie, a zaw­sze obecną na naszych ołtarzach, poddał się zwycięskiej miłości Serca Jezusowego i zbliżył się do Eucharystii. Serce Jezusowe jest zawsze to samo. „lesus Christus heri, et hodie, ipse et in saecula". Wczoraj, dziś i na wieki Jezus i Jego Serce pełne jest miłości ł miłosierdzia. Czeka ono na smutnych, grzesznych i biednych z czułością, słodyczą i tęsknotą, by ich do siebie przygarnąć. Z głębi taberna­kulum nie przestaje Jezus wyciągać rąk do tych, którzy pragną miłości i sprawiedliwości. Naprawdę nie zmieniło się Jego Serce. My zaś wokół tabernakulum zastępujemy Mu przyjaciół, jakich miał po wsiach i miasteczkach swojej ziemskiej ojczyzny. Jak wśród Apostołów wyróżniał Piotra, Jakuba i Jana, tak obecnie szczególniejszą miłością chce ukochać apostołów swego Serca. Pragnie dać im udział daleko większy niż innym, bo spodziewa się, że oni z nad­wyżki swej duszy przekazywać będą skarby bliźnim.

Zawstydzeni, lecz spokojni, pełni uczuć, uczuć radości i pokory, przyjmijmy ofiarowany nam udział w Boskim Sercu Jezusa, a w zamian dajmy Mu duszę gotową spełnić wszystkie Jego zamiary. Jeśli nas do większej niż innych dopuszcza zażyłości, jeśli nas ubogaca w swe najwspa­nialsze dary, to chyba w tym celu, byśmy należąc do Jego szkoły, stali się prawdziwymi apostołami Jego mi­łości.

Czy rozważyliśmy kiedyś na serio niezgłębioną tajem­nicę miłości, która sprawiła, że Jezus stał się więźniem naszych ołtarzy? Spójrzmy na Jezusa okiem żywej wiary i miłości.

Jezus stał się ofiarą naszych ołtarzy i więźniem naszych tabernakulów.

Zastosujmy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie do postępowania Serca Jezusowego względem nas. Są to dzieje naszych dusz.

Przy drodze leży biedny człowiek, obrabowany, po­raniony. Każdy mija go obojętnie. Każdy myśli obojętnie: przecież nie jestem winien nieszczęścia tego człowieka; leży w pyle drogi z własnej winy, a więc niech pokutuje...

I wydaje się człowiekowi, że postępuje sprawiedliwie. Ale cóż to się dzieje? Oto jakaś postać promienna zatrzy­muje się przy rannym. Słodka i ujmująca powaga otacza tego człowieka. W spojrzeniu jego widoczne jest współ­czucie. Rysy jego znamionuje niewypowiedziana dobroć i nadziemskie piękno.

Tym miłosiernym Samarytaninem, to Jezus sam, pochylający się nad grzesznikiem. To On, Bóg-Człowłek. Nie odda On znalezionej duszy aniołom, lecz powierzy ją w ręce Maryi, swej Matki.

Jezus okazywał swe miłosierdzie nie tylko w czasie swego ziemskiego życia, ale darzy nas nim także w Eucha­rystii. Potrzeba, aby przybytki Pańskie stały się rozkoszą naszego serca. „Przyszedł do swoich, a swoi go nie przy­jęli" — pisze św. Jan na początku Ewangelii. Czy przyj­mujemy Jezusa, Jego natchnienia i Jego łaski? Posłu­chajmy głosu Boskiego Mistrza, Więźnia miłości w taber­nakulum: Nie oddalajcie się od mego przybytku, wy, przyjaciele mego Serca. Pragnę wam objawić mój żal, wciąż żywy, niby krwawiąca rana, którą mi zadały grzechy wasze. Ta rana, to wyrzut dla ospałych dzieci moich. Nie wiecie, jak bardzo rani moje Serce wydzielanie mi miłości dawkami... Gdybyście widzieli moje gorzkie łzy, jakie wylewam, ilekroć dzieci i domownicy moi zacho­wują się względem mnie tak, jak wobec obcego przybysza. Darzą mnie zimną, zdawkową grzecznością. Takich jest całe mnóstwo. Są to dusze, które już dawno osiągnęłyby świętość, gdyby miały odwagę pogrążyć się wspaniało­myślnie w otchłani mego Serca. Tam odrodziłyby się w promieniach mej łaski. Niestety, jak rzadko miłość moja znajduje zrozumienie i wdzięczność...

Wszak do tych wszystkich dusz mam prawo, bo nabyłem je swoją Krwią Przenajdroższą. Oziębłość więzi je ł tamuje polot ich serca. Są to dusze piękne, lecz za mało przejęte sprawą mej chwały. Brak im zapału, bo miłość ich wzglę­dem mnie nie jest dość wspaniałomyślna, Widzą one jak cierpię, lecz brak im współczucia. Widzą, że osamotniony przebywam w eucharystycznym więzieniu, lecz ta samotność ich nie porusza, raczej ich nuży. Nie umieją zdobyć się na jedno ciepłe słowo dla swego Boga. Jakże nieszczę­śliwe są te dusze. Zabija je lodowate zimno, które rani równocześnie moje Serce. Dusze te nie wiedzą, co po­wiedzieć do Więźnia miłości. Odchodzą, zostawiając mnie samotnego, jak niegdyś Apostołowie...

Wy natomiast, dusze szlachetne, podobne do Weroniki, wynagrodźcie dzisiaj ranę zadaną memu Sercu. Śpiewajcie dla mnie hymny miłości, aby rozproszyć smutek mego Serca. Dla waszych wynagrodzeń chciałbym zapomnieć o krzywdach wyrządzonych mi przez tyle serc... Spoj­rzyjcie na szeroką i głęboką ranę mego serca... Zadali mi ją domownicy moi przez swoją niewdzięczność...

Wy, którzy pałacie Boskim ogniem miłości i gorliwości, zlitujcie się nade mną, który szukam dusz gorliwych, apostołów mego Serca, by móc zwierzyć się przed nimi i powierzyć im skarby mojej miłości. Czy wiecie, dlaczegomam tak mało wiernych przyjaciół? Bo głoszę, że uświęcam dusze przez cierpienie i krzyż. Przed krzyżem większośćmoich przyjaciół odczuwa trwogę. Wy, którzy chceciemnie szczerze miłować, udzielcie mi pociechy przez waszągorliwość, przez ducha miłości i poświęcenia, przez szczere
pragnienie świętości.

Wśród tych, którzy biorą udział w Uczcie Eucharystycz­nej są tacy, którzy ranią moje Boskie Serce. Słuchając tej skargi, nie miejcie na uwadze ludzi prostych, religjnie niewykształconych, którzy nie wiedzą, co czynią. Oni są najmniej winni. Mam na myśli tych, którzy uważają się nawet za gorliwych chrześcijan, a jednocześnie znieważają mnie w różny sposób.

Czy nie biczują mnie ci, którzy rano przyjmują mnie w Komunii św., a potem przez brak postępowania z cha­rakterem, przez brudne rozmowy wyrządzają mi zniewagę?! Czy zapominają, że jestem Świętością?

Zastanówcie się, jaki ból ściska me Serce, gdy spotykam chrześcijan, którzy grzech nazywają dziecinnym skrupu­łem. Nie mówcie mi o katach z Wielkiego Piątku, bo oni już dawno leżą w grobie. Raczej rozejrzyjcie się dokoła siebie i przypatrzcie się dobrze chrześcijanom. Jakież cier­pienia zadają mi dusze o podwójnym sumieniu, które u stóp ołtarza zapewniają mnie o swojej wierności, a potem na­śladują moich oprawców z Wielkiego Piątku.

Powierzyłeś nam, Jezu, Serce Niepokalanej Dziewicy, abyśmy zadośćuczynili za zniewagi, jakich doznajecie — Ty i Matka Twoja, ze strony domniemanych chrześcijan... Jezu, mówisz do każdego z nas: „Synu, oto Matka Twoja".

Zawstydzeni Twoją dobrocią, przyjmujemy, o Panie, Matkę Twoją, a w dowód wdzięczności za ten dar ofia­rujemy Ci cierpienia, przykrości, łzy i modlitwy wszyst­kich matek chrześcijańskich, uznających Maryję za swoją Królową.

Ty wiesz, o Zbawicielu, jaką przepaść ofiarnej miłości zawiera bohaterskie serce matczyne. Ty wiesz, jak po­tężna jest jego miłość, jak umie cierpieć, modlić się i współ­czuć. Przez pamięć na Niepokalaną Dziewicę, przez łzy, które dla nas wylała, prosimy Cię, Jezu, o przebaczenie... Królu Miłości, pamiętaj o Matce swojej i o matkach chrześcijańskich. Jezu, pamiętałeś o Maryi w Ogrodzie Oliwnym i na Kalwarii. Przez zasługi Twej Matki okaż miłosierdzie wszystkim naszym matkom...

Wszystkie przejawy czci, jakie okazujemy Sercu Jezu­sowemu, płyną z Eucharystii, jako ze swego źródła i jeśli mają podobać się Jezusowi muszą być skierowane na Eucharystię. Nie wolno odłączać kultu Serca Jezusowego od Najśw. Sakramentu Ołtarza. By nabrać w tej dziedzinie właściwej orientacji, wystarczy wziąć do ręki pamiętnik św. Małgorzaty Marii. Jest to niejako „Ewangelia" osoby Jezusa Chrystusa, „Ewangelia" Serca Bożego i „Ewan­gelia" Eucharystii. Każdy szczegół tej książki coraz bar­dziej uwypukla osobę Jezusa Chrystusa, ale wszystko zawsze wskazuje na tę samą drogę, która ma nas połączyć ze Zbawicielem — wszystko prowadzi do tabernakulum. Tam przede wszystkim wyczekuje Zbawiciel hołdu dla swego Boskiego Serca, które tak bardzo umiłowało ludzi. Tam pragnie On otrzymać najbardziej gorące i najbar­dziej uroczyste wynagrodzenia. W Najśw. Sakramencie Ołtarza miłość Zbawiciela i Jego Serce doznają najwięk­szego zapomnienia. Tam jest Jezus, Król Miłości, Boskie Centrum wszystkich serc. Miłość serca ludzkiego, która nie szuka Jezusa w tabernakulum, nie jest miłością, ale raczej kaprysem czy pomyłką.

Jak bardzo potrzeba, by Zbawiciel przyspieszył pano­wanie swej miłości przez Eucharystię. Jak bardzo potrzeba nam miłości i Serca Bożego w czasach moralnej anemii, wahania się, bojaźni i oportunizmu — grzechów roztrop­ności zbyt ludzkiej!

Kościół nie obawia się otwartych nieprzyjaciół, lecz więcej swoich występnych, własnych dzieci. Przerażają go niezliczone rzesze tych, którzy odpłacają niewdzięcznością za łaski i dobrodziejstwa, gdy tymczasem Jezus, w wę­drówce przez pustynię życia, chce nas karmić Manną Eucharystyczną. Obyśmy za przykładem świętych zrozu­mieli, że jedna Komunia św. przyjęta z gorliwością apo­stolską rodzi zwycięskie, nieobliczalne wprost skutki. Po­trzebujemy apostołów miłości. Miłość rodzi się przy taber­nakulum.

Potrzebujemy ludzi z charakterem, która to cecha nie jest jednak siłą naszych czasów. Potrzebujemy siły gra­niczącej z siłą Bożą. Taką siłą człowiek nie rozporządza, ale Bóg może mu jej udzielić w Eucharystii.

W jaki sposób stać się człowiekiem z charakterem? Przez miłość, siłę, które płyną z Eucharystii! Tą bronią walczyli na arenach cyrków pierwsi bohaterowie chrze­ścijaństwa. Jezus eucharystyczny potrafi wzbudzić zastępy herosów wśród słabości ludzkiej. Pospieszmy zanurzyć się w Krwi Baranka, by umocnić naszą wolę, by pokrzepić się napojem nieśmiertelności.

Przyobleczmy się w Boską siłę przez Eucharystią. Bę­dziemy wtedy mieć udział w zbawczej wszechpotędze. Zbliżmy się z ufnością do ołtarza. W tabernakulum znaj­dziemy Boga i Przyjaciela. Jego Serce obierzmy za nasze mieszkanie. Rozpaleni miłością Chrystusa eucharystycz­nego, zabierzmy się z gorliwością do dzieła. Swym przy­kładem i swoją gorliwością apostolską pociągniemy wiele dusz do Źródła życia, do Serca Jezusowego.

Dzieje Apostolskie podają nam, że sam cień św. Piotra, że samo jego przejście miało moc cudotwórczą (5, 15). Dotknięcie się szaty Zbawiciela przywracało zdrowie. Jeśli tak było, to jakich cudów łaski i miłosierdzia dokonuje Jezus w swoim przybytku' na naszych ołtarzach?!

Jezus jako wschodzące słońce, Boskie Słońce Miłości, ukazuje się nad krainą ruin moralnych. Przychodzi, by w promieniach tabernakulum powołać do życia nowe po­kolenie, przesiąknięte Boską Krwią Baranka. Będzie to w całej pełni pokolenie Najśw. Serca Jezusowego.

Jezus, Król Miłości: http://wezwanie.blogspot.com/2011/06/maryja-matka-pieknej-miosci.html