- Jestem osobą bardzo schorowaną. Przeszłam wiele operacji. Nagle okazało się, że mam guza na tarczycy, więc trzeba mnie już ósmy raz z kolei operować - opowiada Irena Kloc z Pszczyny.
- Kiedy usłyszłam, że znowu mam pójść na operację, zaczęłam się modlić. Jestem osobą wierzącą, więc zaczęłam szukać pomocy u Pana Boga. Szukałam wsparcia. W tym czasie natrafiłam na broszurkę o ojcu Leonie Dehonie i razem z córką Wiesławą zaczęłyśmy się modlić za jego przyczyną. Prosiłyśmy, by to nie było nic groźnego i żebym przeżyła tę kolejną operację - relacjonuje Irena Kloc.
Córka Ireny Kloc - Wiesława już wcześniej modliła się do Serca Pana Jezusa, odmawiała również akt zadośćuczynienia Najświętszemu Sercu Jezusowemu. W książeczce do nabożeństwa nosiła zdjęcie o. Leona Dehona. Często odmawiała zapisaną na obrazku modlitwy.
Kiedy 28 lipca 1998 r. okazało się, że Irena Kloc ma dużego guza na tarczycy, matka i córka uklękły do wspólnej modlitwy. - Nasze odczucia były jednakowe: poczułyśmy wielką głębię i sens słów modlitwy i wielką sympatię do ojca Dehona - opisuje Wiesława Kloc.
"Zaczęły się liczne badania: izotopowe, biopsje, badania histopatologiczne i czekanie na wyniki. Oddałyśmy się w opiekę Panu Bogu Najwyższemu i Pannie Maryi. Jeszcze częściej zwracałyśmy się do Serca Jezusowego za wstawiennictwem o. L. J. Dehona. Nasze przywiązanie i wiara w jego moc jeszcze bardziej wzrosły. 17 sierpnia 1998 r. okazało się, że guz jest łagodny i nie wymaga interwencji chirurgicznej. Wierzymy, że stało się tak za sprawą Miłosiernego Pana Boga i z pomocą o. Dehona. Jestem za to wdzięczna Niebiosom. Myślę, że o. L. J. Dehon będzie często towarzyszył moim modlitwom" - napisała Wiesława w liście adresowanym do księży Sercanów. - Jestem przekonana, że pomógł mi Pan Bóg za wstawiennictwem ojca Leona Dehona - potwierdza Irena Kloc.
Malgorzata Pabis, hb